Porywacz 10-letniej Mai odzyska wolność?

Gorączkowe poszukiwania 10-letniej Mai śledziła cała Polska. Dziewczynkę porwał sprzed domu i wywiózł do Niemiec 31-letni Polak pochodzenia romskiego. Został złapany, bo zepsuł mu się samochód. Pół roku wcześniej mężczyzna porwał inne dziecko w Anglii. Ze względu na problemy psychiczne szybko odzyskał wolność. Teraz może być podobnie.

Maja ma 10 lat. Mieszka w Wołczkowie, niewielkiej wsi w pobliżu Szczecina. Życie płynie tam spokojnie i wolno. Wszyscy się znają. Tydzień temu Wołczkowem zainteresowała się cała Polska.

Jest wtorkowe popołudnie. Po godzinie 15 Maja kończy lekcje i wychodzi ze szkoły. Idzie do domu. Towarzyszy jej koleżanka. Rozstają się na przystanku autobusowym. Potem po Mai ginie wszelki ślad.

- Pierwsza myśl, że może poszła do koleżanki i nie powiedziała rodzicom. Nikt nie przypuszczał, że akurat nas dotknie takie zdarzenie – opowiada Małgorzata Zielińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Bezrzeczu.

- Zabezpieczyliśmy monitoring, który był w tym autobusie. Mieliśmy pewność, że ona nim jechała, wiedzieliśmy, na którym przystanku wysiadła – mówi Przemysław Kimon z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

- Przystanek mieści się naprzeciwko restauracji Pod Lipami w Wołczkowie. Tam jest monitoring, który  myślę, że był przełomowy. Widać jak samochód wjechał w tą uliczkę za Mają i po pewnym czasie z impetem wycofywał – mówi Małgorzata Zielińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Bezrzeczu.

Około godziny 20 staje się jasne, że Maja została porwana. Monitoring rejestruje, jak w uliczkę wjeżdża za nią srebrny samochód. Po chwili wyjeżdża i skręca w kierunku granicy z Niemcami. Razem z nim dziewczynka znika. Rozpoczyna się wyścig z czasem.

- Wiedzieliśmy, że każda chwila, każda minuta i każda godzina stwarza dla niej potencjalne zagrożenie. Do nas zgłoszenie dotarło przed godziną 20. W tym momencie jesteśmy trzy godziny do tyłu. Przez 3 godziny pojazdem można przemieścić się naprawdę daleko. Wszystko mogło się wydarzyć – opowiada oficer operacyjny Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

- On tym samochodem od 2 czy 3 tygodni się kręcił. Stawał na drodze, obserwował. Miał wygląd Roma. On tu chodził, jakby był swój – mówią sąsiedzi porwanej Mai.

- Dotarliśmy do osoby, która mogła nam podać numery rejestracyjne tego pojazdu. To był przełom – informuje Przemysław Kimon z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

Do poszukiwań Mai skierowano około pięciuset policjantów. Pomagała im Straż Graniczna oraz kilkudziesięciu mieszkańców Wołczkowa. Użyto helikoptera, dronów i psów tropiących. We współpracy z mediami  po raz pierwszy w historii uruchomiono tzw. system Child Alert.

- To jest system, którego zadaniem jest dotarcie z informacją do jak największej grupy osób. Każdy serwis informacyjny mówił o tym, że szukamy takiej dziewczynki – opowiada Przemysław Kimon z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

W lesie, tuż za granicą niemiecką ojciec chrzestny Mai odnajduje jej porzucony but. Jest już pewne, że porywacz wywiózł dziewczynkę z Polski. Nie wiadomo, czy dziecko wciąż żyje. Od tej chwili czas biegnie jeszcze szybciej. Do poszukiwań natychmiast włączają się policjanci z Niemiec. Kolejny przełom następuje po dwóch godzinach.

– Zadzwonił do nas mężczyzna, który zobaczył to auto. To był czysty przypadek. Samochód stał na poboczu. Wyglądał, jak po wypadku. Był to raczej niezwykły widok – opowiada Axel Falkenberg, rzecznik policji w niemieckim Anklam.

– Podejrzany siedział z tyłu. Próbował się schować. Ukrył głowę w kolanach. Bezskutecznie, próbował zmusić dziewczynkę, aby zrobiła to samo - mówi Gunnar Machler, komendant policji w Anklam.

- Nie uciekał. Najprawdopodobniej zatrzymał się, bo nastąpiło jakieś uszkodzenie techniczne – dodaje oficer operacyjny Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

- Jakiś człowiek zatrzymał się samochodem i mówi: właśnie podali w radio, że jest. Wszyscy zaczęli płakali ze szczęścia – wspomina Małgorzata Zielińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Bezrzeczu.

Porywacza zatrzymano w pobliżu autostrady, niedaleko Friedland – niemieckiego miasta, 80 kilometrów od polskiej granicy. Okazał się nim Adrian M., 31-letni Polak pochodzenia romskiego. Pół roku temu, porwał już dziecko w mieście Huddersfield, na terenie Wielkiej Brytanii. Była to 9-letnia dziewczynka. Prawdopodobnie był z nią spokrewniony. Wszystko wyglądało bardzo podobnie. To  fragment artykułu "The Huddersfield Daily Examiner":

"Dziewczynka powiedziała policji, że ją przywołał, złapał za rękę i wciągnął na tylne siedzenie samochodu. Tłukła rękami w szyby, krzyczała na niego i trochę płakała, ale kazał jej przestać. Proponował jej colę i chipsy, ale odmówiła, bo bała się, że mogą być zatrute."

Po kilku miesiącach od pierwszego porwania, Adrian M. został wypuszczony z brytyjskiego aresztu z uwagi na problemy psychiczne. W Polsce grozi mu 5 lat więzienia. Ale tu też najprawdopodobniej będzie poddany badaniom. Niewykluczone więc, że nie poniesie za swój czyn żadnej odpowiedzialności.

- Amerykanie są bezwzględni. Oni stosują zasadę trzech. Jeżeli ktoś popełnia przestępstwo po raz trzeci, to znaczy, że jego wyniki resocjalizacji są nierealne i do końca życia musi być w zakładzie karnym – mówi dr Jerzy Pobocha, psychiatra sądowy.

- Kara nie będzie trwała wiecznie. Prędzej czy później opuści zakład karny. Na pewno będzie groźny. Policja powinna mieć baczenie nad tym człowiekiem – ocenia oficer operacyjny KWP w Szczecinie.

Po uwolnieniu z rąk porywacza, Maję przewieziono do polskiego szpitala. Dziewczynka najprawdopodobniej ma złamaną nogę. Adrian M. przebywa w niemieckim areszcie. Nie został jeszcze przesłuchany. Do Polski trafić ma w ciągu dziesięciu dni.

- Ja bym takiemu ręce poobcinała, żeby więcej czegoś takiego nie robił. Przecież to dziecko teraz się będzie własnego cienia bało – mówi sąsiadka porwanej Mai.

- Nie można przeżyć życia w lęku. Życie powinno dla ludzi być piękne i zrobimy wszystko, żeby takim było dla Mai – zapowiada Małgorzata Zielińska, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Bezrzeczu.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl