Polskie dziecko w rękach Niemców. Tak działa Jugendamt

Polka mieszkająca w Niemczech może widzieć syna raz na dwa tygodnie i tylko przez godzinę! Tak zdecydował niemiecki urząd do spraw dzieci. Jugendamt zawiadomił ojciec dziecka, bo bał się, że pani Katarzyna wywiezie je do Polski. Dziś Gerhard Boltz bardzo tego żałuje.

- Spotkania trwają tylko godzinę. Nie mogę tam okazywać uczuć, wspominać, jak było w domu, nie mogę mu mówić, że niedługo wróci, że będzie z mamą – rozpacza Katarzyna Skubiszewska. Kobieta na spotkanie ze swoim synem musi czekać po dwa tygodnie. Zgodnie z postanowieniem niemieckiego sądu, może widywać swojego czteroletniego synka przez godzinę w obecności osoby nadzorującej.

- Nie mogę też mówić po polsku. Jeśli zauważą, że płaczę, za długo się żegnam, czy jakieś emocje pokazuję, to grożą, że go już nie zobaczę – opowiada pani Katarzyna.

- To, że nie wolno rozmawiać po polsku, to jest dyskryminacja, bo chłopiec ma prawo rozmawiać z matką po polsku. Spotkania są rzadko, bo cel jest taki, żeby tę więź rozluźnić – mówi Marcin Gall z Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech.

Dziesięć lat temu Katarzyna Skubiszewska wyjechała na stałe do Niemiec. Rozpoczęła tam studia i pracę w hotelu. Tam też poznała Gerharda Boltza. Cztery lata temu urodził im się syn – Martin. Dziecko ma podwójne obywatelstwo. Kiedy chłopiec miał rok, pani Katarzyna wyprowadziła się od swojego partnera.

- Ojciec odwiedzał syna, ja też czasem jeździłam do Braunschweig, żeby ich więź pozostała – mówi pani Katarzyna.

Gerhard Boltz nie mógł pogodzić się z decyzją pani Katarzyny. Bał się, że była partnerka wyjedzie z synem do Polski. Dlatego zawiadomił Jugendamt – niemiecki urząd do spraw dzieci.

- Bardzo tego żałuję. Myślałem, że to jest niezależna instytucja, opinia w Niemczech jest taka, że Jugendamt walczy o dobro dziecka. Okazuje się, że rzeczywistość jest zupełnie inna - mówi Gerhard Boltz, ojciec Martina.

Urzędnicy Jugendamtu zaczęli kontrolować panią Katarzynę, ale nie mieli do niej większych zastrzeżeń. Jednak w czerwcu zeszłego roku wykorzystali niedomówienie między rodzicami małego Martina.

- Byłam z ojcem dziecka tak umówiona, że dziecko będzie na weekend u niego. Jechałam do Polski, bo jestem opiekunem prawnym siostry i była sprawa w sądzie. W| Polsce dostałam telefon, że syn nie został odebrany z przedszkola. Został zabrany do jakiegoś pogotowia– opowiada Katarzyna Skubiszewska.

- Mam kłopoty ze słuchem. Widocznie źle usłyszałem. Myślałem, że mam odebrać dziecko z przedszkola, jak zawsze na weekend,  a ona już w czwartek pojechała i mały nie został odebrany – mówi Gerhard Boltz ojciec Martina.

Chłopiec trafił do rodziny zastępczej. Po trzech tygodniach sąd w Berlinie oddał dziecko rodzicom, ale zdecydował, że zarówno oni, jak i dziecko muszą zostać przebadani przez psychologa. Szczęście pani Katarzyny nie trwało długo. 18 grudnia zeszłego roku tuż przed świętami urzędnicy Jugendamtu ponownie zabrali Martina do rodziny zastępczej.

Później pani Katarzyna dowiedziała się, że decyzję o oddaniu chłopca rodzinie zastępczej podjął sąd na podstawie opinii psychologa. To jej fragment:

„Zdolność stosowania wiedzy jest u chłopca ograniczona, co wskazuje, że Martin w domu rodzinnym nie był należycie wspierany. Wyraźne słabości widać w kontekście niemieckiego słownictwa. Zdaniem biegłej, rodzice ze względu na ograniczenia w swoich zdolnościach wychowawczych, nie są w stanie zapewnić dziecku spełnienia psychologicznych potrzeb, jak kontynuacja oraz stabilizacja, co skutkuje zaburzeniami więzi”.

- Tu nie ma żadnej argumentacji, żeby zabrać dziecko na podstawie przesłanek patologicznych: bicia, alkoholu itp. Tu dziecko zostało zabrane na podstawie pretekstów – mówi Marcin Gall z Międzynarodowego Stowarzyszenia Przeciw Dyskryminacji Dzieci w Niemczech.

- Cały czas byłam z synem. Troszczyłam się o niego, nie piłam alkoholu, nie paliłam papierosów, zajmowałam się dzieckiem. On był dla mnie wszystkim – rozpacza pani Katarzyna.

Od czterech miesięcy rodzice mogą widywać Martina przez godzinę raz na dwa tygodnie. Mieli zaplanowane spotkanie z synem we wtorek 14 kwietnia, ale w ostatniej chwili zostało odwołane.

- Przed świętami chcieliśmy zobaczyć dziecko, nie można. Zbliża się kolejny termin, nie można. Nie widzimy go już trzy tygodnie. Wie pani, co to za uczucie? – mówi Gerhard Boltz.

Chcieliśmy porozmawiać z urzędnikami Jugendamtu, którzy zabrali syna pani Katarzynie. Dyrektor odmówił rozmowy przed kamerą.

- Musi pani pytać sąd, nie nas. My zrobiliśmy, co powiedział sąd. Nie zdecydowaliśmy sami, co jest prawidłowe – powiedział dyrektor oddziału Jugendamt w Berlinie.

26 marca odbyła się rozprawa, na której sąd miał zdecydować czy Martin wróci do rodziców. Kiedy ojciec chłopca usłyszał, że Jugendamt wnioskuje, żeby Martin pozostał przez kolejne lata w rodzinie zastępczej, dostał udaru. *

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl