Skandal! 18 lat po powodzi dalej żyją w barakach

Była wielka powódź, jest wielki skandal. W Świętej Katarzynie koło Wrocławia ofiary powodzi tysiąclecia mieszkają w leciwych, popadających w ruinę barakach! Od 18 lat! Baraki zafundował duński rząd. Lokalna władza obiecywała postawić powodzianom pięć bloków socjalnych. Zamiast tego, wydała 12 mln zł na nowy ratusz! A do baraków trafiają alkoholicy po eksmisjach.

Powodzią tysiąclecia w 1997 roku żyła cała Polska. Mieszkańcy Świętej Katarzyny przeżyli ją na własnej skórze. Stracili wszystko, co mieli. Nie byli ubezpieczeni.

- Miałam wtedy dwutygodniowe dziecko. Zabrałam najpotrzebniejsze rzeczy, dziecku jakiś ciuch złapałam i opuściłam dom, wszystko utonęło – wspomina Iwona Markiewicz, mieszkanka baraku.

- Tydzień żeśmy koczowali u sąsiadki. Po tygodniu helikopter nas wyciągał w tego domu. Niczego nie uratowaliśmy - mówi Grażyna Chmielińska, mieszkanka baraku.

Powodzianie bez dachu nad głową z radością przyjęli prezent od duńskiego rządu - 9 baraków, w których zamieszkali. Miały być schronieniem tymczasowym.

- Te budynki były przewidziane na okres 3 czy 5 lat, a minęło już 18 lat. One w Danii stały 40 lat, tu stoją 18 lat – mówi Dariusz Zięba, mieszkaniec baraku.

Dziś to, co zostało z baraków ciężko nazwać domem. Wewnątrz mieszkańcy robią, co mogą, by z rodzinami i dziećmi mieszkać normalnie. Ale stan budynków jest dramatyczny.

- W 2010 roku pisałam do gminy, że dach mi przecieka. Pani zanotowała. Mamy rok 2015, a dach dalej cieknie – opowiada Iwona Markiewicz, mieszkanka baraku.

- Baraki są w stanie dobrym technicznie, pozwalającym na utrzymanie tam mieszkań – twierdzi jednak Lesław Kubik, zastępca burmistrza Siechnic.

Plany co do przyszłości powodzian były piękne – 5 nowych gminnych bloków. Jeden nawet wybudowano. Ale jak się okazało, nie dla poszkodowanych przez powódź. Tymczasem z osiedla powodzian - duńskie domki stały się gettem dla patologii.

- Został wybudowany jeden blok i zostały tam przydzielone mieszkania. Nie wiadomo skąd ci ludzie się w nich wzięli. Co oni mieli wspólnego z powodzią? – pyta Joanna Rydz, mieszkanka baraku.

- Mija 18 lat, ale gmina nie buduje co roku budynków mieszkalnych, bo gmina nie jest firmą deweloperską, która zajmuje się wyłącznie tworzeniem lokali mieszkalnych – mówi Lesław Kubik, zastępca burmistrza Siechnic.

Do naszej rozmowy z powodzianami niespodziewanie dołączył jeden z nowych lokatorów:

Nowy mieszkaniec baraków: Ja tu w celu mieszkania mojego.
Reporter: Ale zaraz, czy pan tutaj przeprowadził się w 1997 roku, kiedy była powódź?
Nowy mieszkaniec baraków: Nie, my mieszkamy tu dwa lata.
Powodzianie: A dlaczego pan tu przyszedł? Bo jest pan degeneratem, alkoholikiem. To jest właśnie obraz patologii! Jak pan się w ogóle nie wstydzi pokazać przed kamerą?
Nowy mieszkaniec baraków: Tak to, że mam grzyb w domu (odchodzi).
Powodzianie: I widzi pani, takie osoby właśnie tutaj mieszkają, jak ludzie mają nas postrzegać? Właśnie tak.

- Są komentarze, że jesteśmy degeneratami, że nic nie robimy, że nam się generalnie wszystko należy, a tak nie jest. Ja pracuję, uiszczam opłaty, czynsz – mówi  Iwona Markiewicz, mieszkanka baraku.

Ci, którzy pozostali, boją się w barakach mieszkać. Tym bardziej, że 8 marca jedno z mieszkań spłonęło. Pożar wybuchł przy skrzynce elektrycznej.

- To była niedziela, godzina 20.30, już do spania się szykowaliśmy. Poczuliśmy smród palonych kabli. Dzwoniąc po straż przez okno wyskakiwaliśmy z dziećmi – opowiada Monika Kupniewska, której barak spłonął.

- Z naszych ustaleń wynika, że przyczyną pożaru było zwarcie instalacji elektrycznej – mówi Remigiusz Adamańczyk, rzecznik Komendy Miejskiej Państwowej Straży Pożarnej we Wrocławiu.

Udało nam się doprowadzić do spotkania powodzian z Lesławem Kubikiem, zastępcą burmistrza Siechnic:

Reporter: Czy pan się nie boi, że tym ludziom się coś stanie?
Zastępca burmistrza: Rozumie pani, że mam wyniki pomiarów, wyniki kontroli przeprowadzanych przez osoby, które świadczą swoim zawodem, poprzez swoje podpisy.
Powodzianka: Ale my też mamy.
Zastępca burmistrza: Pani tutaj niczego nie ma!
Reporter: Ale dlaczego? Jest mowa o natychmiastowym zaleceniu wymiany.
Zastępca burmistrza: Nie, tam nie ma mowy o stanie instalacji elektrycznej.
Powodzianki: Ale jest mowa na temat zmiany instalacji. Nie było nikogo.
Zastępca burmistrza: Zostały zlecone prace remontowe.

- Wynajęliśmy prywatnie elektryka, sprawdził, że nie było tutaj przeprowadzonych żadnych renowacji, mam na to papier – mówi Dariusz Zięba, mieszkaniec baraku.

Gmina na nowe bloki pieniędzy nie ma. Ma za to nowy ratusz, który kosztował fortunę.

Reporter: Ile kosztowała budowa?
Zastępca burmistrza: 12 milionów.
Reporter: Ile takich bloków można by było wybudować za 12 000 000 zł?
Zastępca burmistrza: Tak nie liczmy tego.
Reporter: Ale ile? 3,4?
Zastępca burmistrza: Nie stawiajmy tak sprawy. Poprzednie władze gminy i poprzedni burmistrz doprowadził do tego, że zostało przyjęte takie zadanie inwestycyjne i został wybudowany ten ratusz.
Reporter: Pan rozumie, że jak ktoś mieszka 18 lat w baraku i patrzy na taki ratusz, to mu się krew burzy w żyłach?
Zastępca burmistrza: Ludzie na różne rzeczy patrzą i z różnych powodów im się krew burzy.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl