„Tylko strzelić sobie w łeb”. Tak eksmitują w Otwocku

Skandaliczna eksmisja w Otwocku. Gdy 73-letni pan Andrzej wrócił z biblioteki, zastał zaryglowane drzwi do swojego lokalu. Komornik nie czekał, by zabrał swoje dokumenty, ubrania czy pieniądze. Pan Andrzej został na ulicy z książką i plecakiem. Myślał o samobójstwie, wtedy nieoczekiwanie pomogli mu zupełnie obcy ludzie.

- Stał z plecakiem, jedną czy dwiema książkami i kartą do biblioteki. Nie miał nic więcej.  Był w szoku taką formą eksmisji – opowiada Paulina Walo, która pomaga panu Andrzejowi.

Andrzej Branicz z Otwocka niedaleko Warszawy był instruktorem nauki jazdy. Dziś ma 73 lata i jest ciężko chorym emerytem. Jego życie nigdy nie było łatwe. 20 lat temu pana Andrzeja porzuciła żona. Został sam z 14-letnią córką. Tułali się, aż w końcu 10 lat temu zamieszkali w jednym z otwockich lokali komunalnych  

Jak twierdzi mężczyzna, córka zapewniała go, że wspólnie będą dzielić koszty utrzymania, jednak córka często dom zaniedbywała. Panu Andrzejowi żyło się z dnia na dzień coraz gorzej. Musiał utrzymać się za niewiele ponad 600 złotych.

Pan Andrzej stracił kontakt z córką. Nie radził sobie ze spłatą długów mieszkaniowych. Każdego miesiąca komornik z jego emerytury pobierał ponad 200 złotych miesięcznie. Zadłużenie rosło, aż w końcu dwa lata temu zapadł  wyrok - eksmisja na bruk.

- Pan Andrzej nie brał udział w postępowaniu. W takiej sytuacji sąd nie ma podstaw, żeby przyjąć, że tej konkretnej osobie przysługuje prawo do lokalu socjalnego – tłumaczy Marcin Łochowski z Sądu Okręgowego w Warszawie.

- Przy tak dużym długu, odsetki zżerały kwoty ściągane od pana Andrzeja. Nie wiemy, gdzie przebywa jego córka – mówi Grzegorz Sitek z Urzędu Miasta w Otwocku.

Pan Andrzej wciąż wierzył, że do eksmisji jednak nie będzie. Do 14 kwietnia. Tego dnia poszedł do biblioteki. Kiedy wrócił, przeżył szok. Okazało się, nie ma już gdzie mieszkać. Został przez komornika eksmitowany. Dobytek spakowano w worki i wywieziono do magazynu. Mężczyzna pozostał bez dokumentów, lekarstw. Nie miał dosłownie nic.

- Stanął pod gołym niebem, bez środków, bez dokumentów, bez możliwości wypłacenia środków z banku – opowiada Paulina Walo, która pomaga panu Andrzejowi.   

Bezdomny pan Andrzej szukał schronienia na dworcu. Około godziny 23 bezdomnego, starszego pana z poczekalni chciał wyprosić ochroniarz. Wtedy to losem mężczyzny zainteresował się pan Paweł.
 
- Uważam to za skandal, to jest starszy człowiek. Gdyby był młody, to może mógłby sobie inaczej w takiej sytuacji poradzić – mówi Paweł Walo, który pomaga panu Andrzejowi.

- Gdybym nie spotkał tych ludzi na dworcu, to najprawdopodobniej zakończyłbym to wszystko w jeden sposób. Brak słów, żeby wyrazić im wdzięczność – mówi wzruszony pan Andrzej.

Pan Paweł wraz z żoną zaczęli szukać pomocy dla pana Andrzeja. W Urzędzie Miasta w Otwocku przydzielono mu lokal tymczasowy: 10-metrowe pomieszczenie bez mebli, bez światła, wody, toalety. I to jedyna pomoc, jaką otrzymał.

- Tu farba śmierdzi, a pan Andrzej jest chory na przewlekłe zapalenie płuc. Nie jest w stanie wytrzymać dłużej niż 15 minut – twierdzi Paweł Walo, który pomaga panu Andrzejowi.

- Przykro nam, że w XXI wieku mamy taki standard mieszkań. Mnóstwo ludzi oczekuje na mieszkania – mówi Grzegorz Sitek z Urzędu Miasta w Otwocku.

Dziś pan Andrzej protestuje przed urzędem miasta, mieszkając w użyczonej przyczepie. Musi czekać na przydział mieszkania. Jak długo? Nie wiadomo. Nie wiadomo także, jak do tego czasu i za co starszy pan ma przeżyć.

- Bezdomne zwierzęta bierze się do schronisk, żywi się i im pomaga, a tego człowieka zostawiono samemu sobie – mówi Paweł Walo, który pomaga panu Andrzejowi.

- Co ja mogę zrobić sam, no nic. Jak to mój znajomy mawia, tylko strzelić sobie w łeb – podsumowuje pan Andrzej.*

* skrót materiału

Reporterka: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

interwencja@polsat.com.pl