Samochód roztrzaskany – kierowca rozpłynął się

Z takim zaginięciem w Interwencji jeszcze się nie spotkaliśmy. 18 kwietnia Paweł Jemielniak wyjechał do pracy. Jego auto znaleziono kompletnie zniszczone 15 kilometrów od domu. Choć wypadek wyglądał koszmarnie, to w samochodzie nie znaleziono ani ciała, ani nawet jednej kropli krwi kierowcy. Jakby Paweł rozpłynął się w powietrzu.

- Nie wiemy, czy uciekł, czy zginął, czy ktoś go zamordował, nie wiemy nic. Wyparował - mówi Rafał Jemielniak, brat zaginionego pana Pawła.

Paweł Jemielniak ma 30 lat. Mieszka w Młyńcu, małej wsi koło Białej Podlaskiej. Razem z żoną wychowuje troje dzieci. Wkrótce urodzi się czwarte. Ale nie wiadomo, czy pozna ojca. Dwa tygodnie temu po panuPawle zaginął wszelki ślad.

- Była godzina za dziesięć siódma, jak wyjechał do pracy. O godzinie 10.10 przyszedł SMS od jego szefa, że samochód pana Pawła stoi gdzieś koło lasu, żeby się nie denerwować, i jak mogę, to przyjechać. Po wypadku niewiele zostało z samochodu męża - opowiada Paulina Jemielniak, żona zaginionego pana Pawła.

- Jedna wielka kupa złomu, jakby czołg po nim przejechał - dodaje Justyna Kulawiec, siostra pana Pawła.

Jest 18 kwietnia tego roku. Około siódmej rano pan Paweł wsiada w samochód i jedzie do pracy. Nie dociera na miejsce. Godzinę później przypadkowi kierowcy zauważają przy drodze jego auto. Stoi piętnaście kilometrów od domu. Jest doszczętnie zniszczone.

- Uderzył w pierwsze drzewo, najechał na skarpę, wybił się w powietrze, uderzył w drzewo i zatrzymał się na barierce. Maska leżała po drugiej stronie ulicy, a podsufitka wyciszająca pracę silnika wisiała na drzewie, cztery metry nad jednią - mówi Justyna Kulawiec, siostra zaginionego pana Pawła.

- Spłaszczony dach świadczy o tym, że samochód musiał dachować. Pedał sprzęgła przemieścił się w kierunku hamulca. Kierowca, który ma nogi ściśnięte między pedałami, mógł mieć je odcięte albo połamane - mówi Rafał Jemielniak, brat zaginionego pana Pawła.

W samochodzie nie znaleziono ani pana Pawła, ani jego ciała. Nie było też ani jednej kropli jego krwi. Żadnych śladów butów, które mogłyby wskazywać, że oddalił się gdzieś od auta. Kilka godzin później rozpoczęły się poszukiwania.

- Przyjechał policjant z psem tropiącym, zobaczył miejsce zdarzenia i od razu powiedział, że jest za późno - opowiada Rafał Jemielniak, brat zaginionego pana Pawła.

- Powiedział, że ten pies jest za młody, a mają starszego psa, to jest za stary na poszukiwania - mówi Justyna Kulawiec, siostra zaginionego pana Pawła.

- Nie wierzę w to, że policjant mógł to powiedzieć, jest to bardzo dobry pies i doświadczony przewodnik. Należy zrozumieć pewne rozgoryczenie rodziny, która straciła kontakt z osobą najbliższą. Ci ludzie będą się doszukiwali różnych możliwych jeszcze do wykonania czynności - twierdzi Jarosław Janicki z Komendy Miejskiej Policji w Białej Podlaskiej.

- Policja zrobiła z niego alkoholika. Twierdzi, że uciekł pijany - komentuje Justyna Kulawiec, siostra zaginionego pana Pawła.

Rodzina obwinia policję, że w pierwszych godzinach po wypadku nie zabezpieczyła dostępu do samochodu.

- Zginęło radio CB, widać, że zostało wyrwane z uchwytem, ze schowka pomiędzy siedzeniami zabrano portfel męża z dokumentami - mówi Paulina Jemielniak, żona pana Pawła.

- W miejscu wypadku znaleziono w niedzielę telefon, który został prawdopodobnie podrzucony, bo był suchy. Nie było karty SIM w środku, bateria leżała oddzielnie, klapka leżała oddzielnie - opowiada Justyna Kulawiec, siostra pana Pawła.

- Tego dnia padało, więc telefon byłby cały mokry. Tam było tyle osób, że szliśmy praktycznie 4 metry osoba od osoby, tak że to niemożliwe, żebyśmy go nie znaleźli wcześniej  - dodaje Paulina Jemielniak, żona pana Pawła.

Jeżeli pan Paweł wciąż żyje, może potrzebować pomocy lekarskiej. Jest mało prawdopodobne, aby bez szwanku wyszedł z tak poważnego wypadku. Za pomoc w jego odnalezieniu wyznaczono nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy złotych. Mimo że od zaginięcia mijają kolejne dni, w sprawie wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi.

- Dowiedzieliśmy się, że w Białej Podlaskiej, ktoś zrywa nasze plakaty. Chcielibyśmy dotrzeć do tej osoby i zapytać, dlaczego to robi - opowiada Rafał Jemielniak, brat pana Pawła.

- Ktoś jeździ, udaje rodzinę męża i próbuje zrywać te ulotki. Kociu, mam nadzieję, że do nas wrócisz. Obiecałeś, że będziemy razem wychowywać nasze dzieci - mówi Paulina Jemielniak, żona pana Pawła.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl