Mają oszustów - zawiesili śledztwo!

Kompromitacja dębickiej prokuratury. Śledczy od kilku miesięcy głowią się nad zagadką oszustwa „na wnuczka”, którego ofiarą padła pani Lidia. Sprawa jest o tyle prosta, że kobieta wysłała oszustom 22 tys. zł przekazem pocztowym. Pieniądze odebrała Katarzyna E. i przekazała dalej. Prokuratorzy zawiesili jednak śledztwo. Nie mogą ustalić właścicieli numerów, z których dzwoniono do pani Lidii.

- Zadzwonił telefon: „Witaj ciociu. Tu Krzysiek. Co cię trapi? Dzwoniłem do rodziców. Nie odbierają, a mieszkanie trzeba kupić do godz. 17” – opowiada o tym, jak została okradziona 71-letnia Lidia Kalita z Pustkowa na Podkarpaciu.

Historię kobiety opowiedzieliśmy w zeszłym roku.  W sierpniu tajemniczy mężczyzna zatelefonował do niej podając się za bratanka z Niemiec i poprosił o pilną pożyczkę na zakup mieszkania. Kobieta nie miała żadnych oszczędności, dlatego z banku pożyczyła 22 tysiące złotych.

- Tak mnie na litość wzięli, tak płakał, powiedział, że się powiesi, jeśli  mu nie pomogę – opowiadała pani Lidia.
Oszust poinstruował panią Lidię, żeby pieniądze przesłała przekazem na nazwisko Katarzyny E. Kobieta miała być asystentką niemieckiego notariusza. Okazuje się, że tak naprawdę mieszka ona we Władysławowie i jest tancerką go-go.

- To nie tylko przez moje zachowanie. Ja się tylko przyczyniłam. Nie mam wyrzutów sumienia – mówiła nam w zeszłym roku Katarzyna E.

Katarzyna E. twierdzi, że została tylko poproszona przez znajomego - Michała M., aby odebrać pieniądze z poczty. I od razu  mu je oddala. Mężczyzna zaprzecza jej wersji.

- Gdybym miała te pieniądze, to bym je oddała, ale nie wzięłam ich. Ja dostałam 300 złotych za to, że te pieniądze odebrałam. Wszystko przekazałam tej osobie – mówiła Katarzyna E.

- To mnie przerasta. Ja na leki nie mam, po pięciu operacjach jestem. Przez takich gnojków, nierobów muszę płacić – rozpacza pani Lidia.

Nim sprawą zajęła się Interwencja, śledczy poszukiwali konkubenta Katarzyny E. - Radosława Sz., który uważany jest za wspólnika kobiety. Policjanci i prokuratorzy twierdzili, że ukrywa się w Norwegii i nie można go przesłuchać. Nam udało się go odnaleźć w Rumi koło Gdyni. Mężczyzna twierdził, że nie wiedział, iż jest poszukiwany przez policję.

- Te poszukiwania zakończyły się sukcesem. Pewnie by go nie było, gdyby nie program Interwencja – mówi Paweł Międlar z Komendy Wojewódzkiej Policji w Rzeszowie.

Mimo tylu ustalonych już faktów, w styczniu dębicka prokuratura zawiesiła śledztwo na kilka miesięcy. Dlaczego?
Telefony do pani Lidii wykonywane były z terytorium Polski, jednak z kart zarejestrowanych u zagranicznych operatorów. Śledczy wystąpili do policji niemieckiej i włoskiej o ustalenie właścicieli tych numerów. A to trwa.
Rozmawiamy z Jackiem Żakiem z Prokuratury Rejonowej w Dębicy:

Reporter: Doskonale zdaje pan sobie sprawę z tego, że do tej kobiety dzwoniono z kart prepaidowych?
Prokurator: Tak przypuszczamy.
Reporter: Czyli ta praca jest bezzasadna i kosztowana?
Prokurator: Tak, ale takie są procedury.

- Czekają na billingi. Po co im te billingi? Mogą czekać rok i dwa. Tak mi powiedział policjant. A ja mam wegetować? Przymierać głodem? Przecież są winni – mówi pani Lidia.

Okazuje się, że Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie, która sprawdzała wniosek śledczych z Dębicy kierowany do Niemiec i Włoch kilka razy cofała go z powodu licznych błędów. Tymczasem pani Lidia ledwo wiąże koniec z końcem, ponieważ miesięcznie musi spłacać prawie 700 złotych kredytu.

- Jak ja powiedziałam, że nie mam za co żyć, nie mam na leki, to pani prokurator powiedziała, żebym nie płaciła rat. Przecież wtedy zabiorą mi emeryturę. Rozpłakałam się i poszłam – opowiada Lidia Kalita.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl