Złowieni na kredyt w… szkole językowej
Rośnie oburzenie praktykami działającej na terenie całej Polski prywatnej szkoły języka angielskiego. Zgłosili się do nas kursanci, którzy twierdzą, że wraz z kursem dostali niechciany kredyt w banku. Po rozmowach z konsultantami klienci byli przekonani, że raty będą płaci szkole językowej. Na umowie widniała jednak pożyczka w banku.
Pani Monika, pani Agnieszka i pani Wioleta chciały uczyć się języka angielskiego. Wszystkie trzy wybrały szkołę językową i wszystkie żałują swojego wyboru.
- Ja tej szkoły nie szukałam, ona sama mnie znalazła. Wydzwaniali do mnie do pracy po kilka razy dziennie i w końcu przekonali mnie. Zapewniali o bardzo dużej zniżce - opowiada pani Agnieszka.
- Wydawało mi się, że raty będą płacone szkole, a nie bankowi. Inaczej nie zdecydowałabym się – mówi pani Monika.
- Dałam się zupełnie omamić konsultantowi, nic nie wzbudziło moich podejrzeń. Czerwona lampka zapaliła mi się, kiedy konsultant oświadczył, że jeżeli tego dnia nie podpiszę umowy, nie otrzymam żadnego dofinansowania - dodaje pani Wioleta.
Szkoła językowa daje klientom możliwość opłaty za cały kurs z góry lub proponuje formę ratalną, która okazuje się kredytem. Pani Monika twierdzi, że podpisując umowę nie miała świadomości, że właśnie decyduje się na kredyt. Natomiast pani Wioleta uważa, że aby dostać kredyt na kurs języka, można nawet być bezrobotnym.
- Informowałam konsultanta, że obecnie nie pracuję. Powiedział, że nie stanowi to żadnego problemu, podsunął mi kartkę, żebym uzupełniła dane moje i mojego męża. W domu na spokojnie doczytałam się, że ja jestem kredytobiorcą, ale w umowie widnieją dane mojego męża, czyli adres firmy, gdzie jest zatrudniony, jego dochody. Zadzwoniłam do centrali banku, okazało się, że kredyt już jest zaciągnięty. Wtedy mąż poinformował pracownika banku, że w umowie są nieprawdziwe dane i ten kredyt zablokował – opowiada pani Wioleta.
To stanowisko szkoły językowej w tej sprawie:
„Wskazana klientka pod wypełnionym wnioskiem kredytowym złożyła własnoręczny podpis, co jednoznacznie wskazuje na potwierdzenie przez nią podanych we wniosku informacji. Klient składając podpis pod wnioskiem kredytowym oświadcza, że wszystkie dane wskazane w formularzu są zgodne ze stanem faktycznym i zostały podpisane przez niego dobrowolnie.”
Postanowiliśmy sprawdzić jak wygląda rozmowa z konsultantem. Podaliśmy się za osobę, która nie jest w stanie samodzielnie spłacać kredytu. W szkole zaproponowano nam podanie danych rodzica, który według konsultanta wcale nie musi być obecny przy zawieraniu umowy.
Konsultant: Do tej umowy ratalnej potrzebujemy, żeby pani we wniosku wpisała swój dochód miesięczny.
Reporter: To może ja porozmawiam jeszcze z rodzicami, czy oni mogliby.
Konsultant: Może oni byliby formalnie takimi płatnikami kursu? Bo taką umowę można też na rodzica.
Reporter: A wtedy muszę z rodzicem być?
Konsultant: A rodzic mieszka w Warszawie?
Reporter: Nie.
Konsultant: To jak pani będzie ściągała go na jeden dzień? Nie trzeba. Najwyżej pani dane od rodzica weźmiemy przez telefon.
To stanowisko szkoły językowej w tej sprawie:
„Opisana w Pani ostatnim mailu sytuacja na pewno nie jest aprobowana przez Spółkę. Jeżeli prawdą są pani twierdzenia w zakresie określonego zachowania nieznanej nam jeszcze z imienia pracownicy, to zostaną w stosunku do niej zastosowane co najmniej środki dyscyplinarne.”
Szkoła zapewnia, że po rozwiązaniu umowy nie trzeba spłacać kredytu. Pani Agnieszka twierdzi jednak, że rezygnacja z usług tej szkoły może wiązać się z kosztami. Jak podkreśla Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów działania szkoły są zgodnie z przepisami prawa, a wszystkie tego typu sytuacje wynikają z nieuwagi konsumentów.
- Wraz z zakończeniem kredytu dostałam rozliczenie ze szkołą. Oni chcieli ode mnie 400 zł za wykorzystanie kursu, na którym ani razu nie byłam - mówi pani Agnieszka.
- Postępowania wyjaśniające wykazały, że przedsiębiorca przedstawia konsumentom wszelkie dokumenty. Niemniej jednak postępowanie spółki jest pod stałym monitoringiem urzędu. Jeżeli będą wpływać do nas sygnały, będziemy wszczynać kolejne postępowania – zapowiada Paweł Ratyński z Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
- Nie poleciłabym tej szkoły językowej nikomu. Bardziej odradzam. Uważam, że szkoda jest naszych nerwów, stresu i czasu – podsumowuje pani Wioleta.*
* skrót materiał
Reporter: Dominika Grabowska