Spalił się pod przewodami – nie ma winnych

Edward Hyla w sierpniu 2013 roku kosił kombajnem zboże na swoim polu w Jaśkowicach pod Krakowem. Przez te tereny przebiegają linie wysokiego napięcia. Kiedy rolnik wjechał pod zwisające przewody, doszło do tragedii. Zapalił się kombajn, a w nim pan Edward. Zakład energetyczny nie poczuwa się do odpowiedzialności, a prokuratura umorzyła postępowanie. Jednak rodzina pan Edwarda nie poddaje się i walczy o sprawiedliwość.

-  Zobaczyłem, że kabina płonie, w środku był człowiek. Wskoczyłem na drabinkę,  za rękę go pociągnąłem i on zsunął po drabince.  Był tak gorący, że można było  poparzyć się -  mówi  Krzysztof Baran,  świadek wypadku.


- Wytworzył się  łuk elektryczny,  doszło do zapalenia kombajnu i to było bezpośrednią przyczyną śmierci kombajnisty - mówi Bogusława Marcinkowska z Prokuratury Okręgowej w Krakowie.


- Byłam w  trzecim  miesiącu w ciąży,  nie wiedzieli jak  mi powiedzieć o śmierci męża.  Przyjechała szwagierka z Krakowa  i powiedziała, że  będzie  mi pomagać do końca życia.  Te słowa utkwiły mi w gardle -  mówi Grażyna Hyla,  wdowa po zmarłym rolniku.


Żona pana Edwarda została sama z trojgiem dzieci. Z najmłodszą Amelką była wtedy w ciąży. Do dzisiaj nie może pogodzić się ze śmiercią męża.


- W jednym momencie zawaliło się wszystko,  cały  świat runął – mówi pani Grażyna.


Tuż po wypadku na polu pojawili się pracownicy firmy  TAURON, do której  należą linie wysokiego napięcia. Wymieniali izolatory, żeby podnieść wysokość przewodów.

 

 

- Izolatory zostały wymienione na nowocześniejsze,  spełniające wymogi.  W miejscach,  gdzie nic nie stało się,   nic nie zrobili. Może  okazać  się, że ktoś wyjeżdża w pole i traci życie,  bo brak jest rzetelności,  żeby utrzymać linie w należytym stanie – mówi Beata Kowalówka, siostra zmarłego rolnika.

 

 

Tauron do winy się nie poczuwa. Firma twierdzi, że ostatni raz kontrolowała linie w Jaśkowicach trzy miesiąće przez wypadkiem. Sprawą zajęła się prokuratura. Dwaj biegli stwierdzili, że przewody wisiały zbyt nisko. Jednak  śledczy umorzyli postępowanie.


-  Nie jestem w stanie powiedzieć, dlaczego prokuratura podjęła taką decyzję.  Naszym zdaniem taka decyzja jest przedwczesna,  biegli nie odpowiedzieli na kluczowe pytanie: czy do wypadku doszłoby,  gdyby te przewody wisiały na prawidowej wysokości – mówi Łukasz Szczepan, pełnomocnik  pani Grażyny.


Przedstawiciele Tauronu nie zgodzili się na nagranie. Dostaliśmy jedynie pisemne oświadczenie:


,,Linie energetyczne będące na majątku i w eksploatacji firmy są zaprojektowane, wybudowane i eksploatowane zgodnie z obowiązującymi przepisami i normami, dotyczy to również linii, pod którą doszło do wypadku.

 

Ewa Groń
Rzecznik Prasowy woj. małopolskiego i opolskiego”

 

Pani Grażyna nie może się pogodzić z takim stanowiskiem Tauronu i prokuratury. Dlatego sama złożyła do sądu akt oskarżenia. Nie chce pieniędzy, zależy jej na ukaraniu pracowników Turonu, którzy jej zdaniem przyczynili się do śmierci jej męża.


- Mam siłę i będę mieć,  bo powiedziałam, że dopóki żyję nie odpuszczę.  Chcę  dowiedzieć  się, kto zawinił - mówi pani Grażyna. *

 

*skrót materiału

 

Reporterka: Paulina Bąk

 

 pbak@polsat.com.pl