Zamiast zabawki – znicz

Rok temu pokazaliśmy historię pani Agnieszki Kołek z Tczewa, która w 2008 roku straciła swojego syna. Lekarze nie wykonali wszystkich badań. Nie wiadomo, kiedy zmarł i kto zawinił. W takiej samej sytuacji jest pani Agnieszka Mamińska, ona też rodziła w tczewskim szpitalu i też straciła w nim syna. Odpowiedzialnych za śmierć chłopców nie ma i prokuratura też nie jest w stanie ich wskazać.

30-letnia  Agnieszka Kołek ma dwóch synów: 10-letniego Oliwiera i 6-letniego Igora. Jej trzeci synek miałby dziś 7 lat, ale  niestety w 2008 roku wydarzyła się tragedia. Pani Agnieszka i jej rodzina do tej pory nie wiedzą, co dokładnie stało się tamtego dnia.


-  Codziennie zastanawiam się, co jeszcze mogłam zrobić, co mogli zrobić lekarze. Ten żal,  który mam w środku, powoduje,  że nie potrafię żyć jak kiedyś – mówi Agnieszka Kołek,   której syn umarł w trakcie porodu.


7 lat temu pani Agnieszka miała urodzić swojego drugiego syna Marcela. Ciąża przebiegała prawidłowo. Kiedy poszła na jedno z ostatnich badań, nie przypuszczała, że pojawią się kłopoty. Pani Agnieszka natychmiast trafiła na oddział położniczy w tczewskim szpitalu. 21 marca 2008 roku urodził się  Marcel, niestety nie przeżył. Do dziś matka nie wie,  co wydarzyło się podczas porodu.


- I takie bzdury lekarka opowiadała. Mówiła, że  dziecko było sine.  To są głupoty, to są bzdury – mówi  Andrzej Sarach, dziadek zmarłego Marcela.


- My nie widzimy żadnych uchybień z naszej strony.  Tak jak mi wiadomo, postępowaliśmy zgodnie z obowiązującymi procedurami  - mówi Janusz Aleksander Boniecki, były prezes zarządu  Szpitali Tczewskich SA.


W podobnej sytuacji jest pani Agnieszka Mamińska z Kartuz, która w 2012 roku straciła swojego synka Bartosza. 25 kwietnia będąc w 39 tygodniu ciąży trafiła do tego samego szpitala w Tczewie. Po kilku dniach została wypisana, jak się okazuje bez wykonania potrzebnych badań. 5 maja 2012 roku wykonano cesarskie cięcie. 5 dni później jej syn zmarł.


- Jak przyszłam do szpitala, to mówiłam, że mój syn się słabiej się rusza.  Lekarz stwierdził, że tak może być. W sobotę rano lekarza, który prowadził moją ciążę,  już nie było.  Był inny, powiedział, że nic nie dzieje się. Jak mojemu dziecku serce  przestało bić, to dopiero wtedy lekarz stwierdził,  że nie ma na co czekać, że trzeba zrobić cesarkę - mówi Agnieszka Mamińska, matka zmarłego Bartosza.


Pani Agnieszka Kołek zgłosiła sprawę do prokuratury. W maju tego roku otrzymała opinię biegłych, która wskazuje błędy lekarzy, ale nie odpowiada na wszystkie pytania. Kobieta czeka teraz na decyzję prokuratury dotyczącą opinii uzupełniającej. Pani Agnieszka Mamińska również zgłosiła sprawę do prokuratury. W jej opinii jasno napisane jest, że ktoś popełnił błąd, ale nie wiadomo kto.


- Opinia zawierała dwa nazwiska lekarzy z naszego tczewskiego szpitala, którzy według opinii biegłych popełnili błędy. W moim przypadku -  niewykonanie wszystkich badań – mówi pani Agnieszka Kołek.


-  Obecnie mamy opinię z uniwersytetu w Łodzi, na którą czekaliśmy 1,5 roku. Prokurator umorzył śledztwo, stwierdził, że  nie wie, kogo oskarżyć – mówi panin Agnieszka Mamińska.


- Biegli stwierdzili,  że decyzja o wypisaniu pacjentki w takim stanie, w jakim się znajdowała, było bardzo ryzykowne. Materiał dowodowy nie pozwolił jednoznacznie ustalić kto z lekarzy podjął decyzję o wypisaniu pacjentki  – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.


Kobiety wspierają się wzajemnie w trudnej sytuacji. - Przytuliłam syna dopiero po śmierci  -  mówi Agnieszka Mamińska.


-  Żadna mama nie powinna przeżyć swojego dziecka, kupować znicza zamiast zabawki – mówi pani Agnieszka Kołek. *


*skrót materiału


Reporterka: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl