Sąd zabrał dzieci za zwierzęta w domu!

Krzyk rozpaczy rodziców z Niska koło Tarnobrzega. Sąd odebrał im trzy córki z powodu… bałaganu i zwierząt w domu. Rozłąka trwa już ponad pół roku. Rodzina Bałutów mieszka na zaledwie 37-metrach kwadratowych. W takich warunkach, przy małych dzieciach, trudno o ład i porządek. „Mamusiu, jedź i błagaj panią sędzię” – rozpaczają dziewczynki.

- Kinga z Klaudią w dniu Wigilii błagały, żebyśmy je zabrali chociaż na kilka godzin do domu. Mówiły, że będą ubierać choinkę: „Mamusiu, jedź do tego sądu i błagaj panią sędzię” – opowiada Katarzyna Bałut, matka odebranych dziewczynek.

Pani Katarzyna i pan Sławomir Bałutowie mieszkają w Nisku koło Tarnobrzega. W 2014 roku spokój ich rodziny zburzył anonimowy donos. Rodziną zaczął interesować się sąd.

- Rzekomo jakiś był donos, że w mieszkaniu słychać płacz dzieci i krzyk jakiejś starszej osoby – mówi Sławomir Bałut, tata odebranych dziewczynek.

- Sąd wydał rodzicom szereg zaleceń. Dotyczyły one podstawowych warunków higienicznych, sanitarnych, miejsca do nauki. Niestety, dalej w mieszkaniu panował bród, bałagan, nie wykonano żadnych zaleceń sądu, a państwo dalej konsekwentnie unikali jakiejkolwiek współpracy – mówi Marek Nowak, rzecznik Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu.

- To nieprawda! Kuratora nawet nie było u nas. Kurator pisał w oświadczeniu, że przychodził do nas, ale nie był wpuszczany do domu. W dalszych zdaniach było, że nic nie zmieniliśmy w domu, czyli dalej jest bałagan i tak dalej, i tak dalej. Nie wiem, skąd oni to wzięli – mówi Katarzyna Bałut, mama odebranych dziewczynek.

Sąd zarzucił Bałutom między innymi bałaganiarstwo. Kuratorowi nie spodobała się obecność muszek owocówek, rybek, królika i psa w 37-metrowym mieszkaniu.

- Byłam w ciąży. Wiadomo, że przy dwójce dzieci było mi trudno schylać się. Były ciuchy, zabawki. Dla nas to jest chore, że dziecko ma siedzieć na kanapie i niczego nie ruszać w domu, siedzieć czysto ubrane, na sztorc, bo pan kurator przychodzi do domu – twierdzi pani Katarzyna.

- Poszłam tam z pracownikiem socjalnym. Małe mieszkanie, ciasne, ale warunki mieszkaniowe nie są podstawą, myślę, tego że dzieci nie ma w domu.  Nie wiem, co nią jest.  Postępowanie prowadzi sąd, nigdy nie byliśmy jako strona na rozprawie sądowej, nigdy sąd nie występował o opinię do Ośrodka Pomocy Społecznej o sytuację rodziny – mówi  Elżbieta Tłusta, kierownik Ośrodka Pomocy Społecznej w Nisku.

- Tych okoliczności wymienionych w uzasadnieniu jest cała masa. Jeżeli zsumujemy je wszystkie, wniosek możemy wyciągnąć tylko jeden. Dzieci nie miały zapewnionych podstawowych warunków egzystencji – uważa Marek Nowak, rzecznik Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu.

- Takiego przypadku jeszcze nie było. Dlatego, że w tym uzasadnieniu nie ma żadnych, ale to żadnych podstaw prawnych żeby oddzielać dzieci. Tam nie ma ani zagrożenia życia, ani zagrożenia zdrowia – uważa Karolina Elbanowska ze Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców.

Tuż przed Bożym Narodzeniem, 18 grudnia 2014 roku sąd podjął decyzję o tymczasowym odebraniu Bałutom dzieci: 11-letniej Kingi, 6-letniej Klaudii i rocznej dziś Sabinki.

- Rano Kingę wyprawiłam do szkoły, a Klaudia nogami i rękami zapierała się, że ona nie pójdzie do przedszkola. Kinga poszła do szkoły sama. O godzinie 9.00-10.00 telefon córki. Słyszałam pisk, krzyk: mamusiu, ratuj, mamusiu, pan kurator mnie ciągnie. On mi nie chce powiedzieć, gdzie mnie zabiera – relacjonuje pani Katarzyna.

- Wyciągnął ją z klasy za rękę w obecności wszystkich uczniów, nauczyciela. Nie mógł poczekać do przerwy? Tylko takie zrobić upokorzenie dziecku?  Przecież to jest upokorzenie wobec całej klasy – komentuje Maria Bałut, babcia dziewczynek.

- Później do mieszkania wparowało czterech policjantów, trzech  kuratorów i trzy pracowniczki z Centrum Pomocy Rodzinie. Klaudia zaczęła strasznie płakać – dodaje pani Katarzyna.

Od ponad pół roku sąd utrzymuje, że pani Katarzyna i pan Sławomir nie są w stanie zapewnić dzieciom dobrych warunków. Bałutowie powoli tracą nadzieję na szczęśliwe zakończenie.

- Państwo zamiast pomagać, wyciąga ręce po dzieci. Na tym polega cały absurd tej sytuacji. W momencie, kiedy rusza machina urzędnicza wobec danej rodziny, bardzo trudno ją zatrzymać – mówi Karolina Elbanowska ze Stowarzyszenia i Fundacji Rzecznik Praw Rodziców.

- Nie widziałam, kiedy Sabinie wyszedł pierwszy ząbek, kiedy pierwszy raz wstała, nie słyszałam pierwszego słowa „mamo”, najważniejszych rzeczy w życiu nie widziałam. Cały czas nam powtarzano, że jak będzie czysto, dzieci wrócą. Jak nie było, tak nie ma ich do tej pory – rozpacza pani Katarzyna. *

* skrót materiału

Reporter: Dominika Grabowska

dgrabowska@polsat.com.pl