Zapłacił 235 tys. zł – lokalu nie dostał

Kadet Stemplewski w Wrocławia zapłacił 235 tys. zł za lokal, w którym miał otworzyć gabinet stomatologiczny. Inwestycja została ukończona w 2014 roku. Problem w tym, że lokal pana Kadeta na gabinet się nie nadaje, bo deweloper w trakcie budowy zmienił zdanie i postawił hotel. Po nieudanych negocjacjach wypowiedział panu Kadetowi umowę sprzedaży mieszkania. Pieniędzy jednak nie oddał.

75-letni pan Kadet jest stomatologiem. W 2011 roku kupił lokal, w którym chciał prowadzić działalność gospodarczą.

- To była inwestycja w nowej dzielnicy mieszkaniowej, która powstaje przy ulicy Hubskiej. Jest tam już wybudowane dość duże osiedle mieszkaniowe. Nie spotkałem tam żadnego gabinetu stomatologicznego. To był powód, dla którego chciałem to mieszkanie – opowiada Kadet Stemplewski.

Mężczyzna wpłacił deweloperowi 235 tysięcy złotych i cierpliwie czekał. Budynek miał być skończony w 2012 roku, ale nie był. Prace ciągnęły się kolejne dwa lata.

- Przychodzę sprawdzić, jak wygląda moje mieszkanie i widzę, że zupełnie odbiega od tego, co było w projekcie. Idę do pana S. i mówię, że nie godzę się na takie zmiany. Słyszę, że to już tak daleko poszło, że oni to mieszkanie ode mnie wynajmą na cele komercyjne. Zgodziłem się – mówi pan Kadet.

Deweloper miał płacić mężczyźnie za wynajęcie jego mieszkania na cele hotelowe 1650 zł miesięcznie. Ale pan Kadet nigdy nie otrzymał umówionej kwoty. Zamiast tego, deweloper zażądał pokrycia przez właściciela mieszkania kosztów dostosowania lokalu do standardu hotelowego – 36 tysięcy złotych.

- W umowie nie ma ani słowa na temat  konieczności dopłaty za wykończenie tego mieszkania – mówi pan Kadet. 

- Nie dopełniliśmy za bardzo tego pisemnie. Potem zaczęły się problemy, bo pan powiedział, że tego nie zapłaci – mówi właściciel firmy deweloperskiej.

Pan Kadet nie chciał zapłacić deweloperowi 36 tysięcy złotych. Zamiast aktu notarialnego, otrzymał więc wypowiedzenie umowy sprzedaży lokalu. Ale wpłaconych 235 tysięcy złotych nie dostał.

Właściciel firmy: Cały problem zaczął się z bankiem, bo jeżeli inwestycja jest kredytowana, to całe pieniądze idą na rachunek cesyjny. I bank stanął na stanowisku, że nie musi zwrócić panu Kadetowi tych pieniędzy.
Reporter: Tylko, że z perspektywy tego pana to, co go to obchodzi?
Właściciel firmy: Ja wiem, deweloper to nie wiadomo ile ma pieniędzy... ale teraz jest ustawa i ten przepływ pieniędzy nie jest taki swobodny. Nie dysponujemy w całości taką kwotą, żeby jednorazowo spłacić pana Kadeta.

Stomatologa te tłumaczenia nie przekonały. Dlatego zgłosił sprawę do prokuratury. Tam spotkała go kolejna przykra niespodzianka.

- Postępowanie zostało zakończone przez prokuratora postanowieniem o umorzeniu dochodzenia. Z uzasadnienia wynika, że prokurator nie dopatrzył się znamion przestępstwa. Ogólnie można powiedzieć. że dla bytu tego przestępstwa, konieczne jest działanie z celowym i kierunkowym zamiarem wyłudzenia mienia. Tutaj takiego zamiaru prokurator się nie dopatrzył – informuje Małgorzata Klaus z Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

- Prokuratura zaproponowała porozumienie stron. Ja mówię: dobrze to zwróćcie mi to mieszkanie, ale oczekuję, że zapłacicie mi za okres dwóch lata po te 1650 zł. Wtedy dowiedziałem, że nie mogą tego zrobić, bo to mieszkanie zostało już sprzedane – mówi pan Kadet.

Mimo że firma deweloperska drugi raz sprzedała mieszkanie, za które pan Kadet zapłacił 235 tysięcy złotych, firma nie spieszy się z oddaniem swojemu klientowi należnych środków. Pan Kadet uważa, że został oszukany.

- Ponieważ firma dysponowała moimi pieniędzmi przez prawie 5 lat, zwrot pieniędzy w kwocie, jaką wpłaciłem jest dla mnie nie do przyjęcia. Przez 5 lat ktoś używał moich pieniędzy, zarabiał na tym – mówi pan Kadet.

- Panu przysługuje przede wszystkim pozew o zwrot nienależnego świadczenia ze względu na to, że druga strona nie wywiązała się z umowy. Panu przysługuje zwrot całości kwoty wraz z odsetkami, a jeśli w umowie były klauzule dotyczące kar umownych, to także te kwoty – mówi Przemysław Ligęzowski, radca prawny.

Deweloper nie zgodził się na oficjalną rozmowę. Dopiero teraz, kiedy o sprawie zrobiło się głośno oddał panu Kadetowi część pieniędzy.

- Wpłaciłem im 235 tys. zł, a oddali na razie 104 tys. zł. Dostałem pismo, w którym się zobowiązali się, że do końca sierpnia zwrócą mi całą kwotę – mówi pan Kadet. *

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl