Wysłali do innego szpitala. Dwulatek zmarł w samochodzie
Niespełna dwuletni Filip zmarł na rękach swoich rodziców, bo jak twierdzą, szpital w Jaworznie odesłał ich z chorym dzieckiem do innej placówki. I to nie karetką, a ich prywatnym samochodem! Chłopiec wymiotował czarną cieczą. Według rodziców, chirurg uznał, iż konieczna jest operacja w innym szpitalu, a na karetkę trzeba długo czekać.
- Wieźliśmy umierające dziecko, umierało na rękach matki. To był morderczy wyścig ze śmiercią, który przegraliśmy, bo postanowili nas odesłać samych - spuszcza głowę Bartłomiej Wyczesany, tata Filipa.
Chłopiec miał niespełna dwa lata. Był jedynym dzieckiem pani Nataszy i pana Bartłomieja z Jaworzna. Ich największą miłością. Od trzech dni po synku pozostało im tylko puste łóżeczko...
- W październiku miałby dwa lata. Już zaczął stawiać pierwsze kroki, nie da się tego opisać - rozpacza Natasza Bober, mama Filipa.
Dramat pani Nataszy i pana Bartłomieja zaczął się w ubiegły weekend. W niedzielę ich synek nagle bardzo źle się poczuł.
- Około godziny 9 zaczął mu twardnieć brzuch i zaczął wymiotować na czarno. Lekarz go osłuchał, zobaczył brzuch i wypisał nam skierowanie pilne do szpitala. Nawet rejestratorka, która nas przyjmowała, powiedziała, że to jest bardzo poważna sprawa, żeby tego nie zostawiać - mówi pani Natasza.
- Lekarz w przychodni stwierdził, że to ostra niewydolność pokarmowa, na skierowaniu napisał „pilne” - dodaje Bartłomiej Wyczesany, tata Filipa.
Pani Natasza i pan Bartłomiej natychmiast udali się do szpitala w Jaworznie. Trafili na Szpitalny Oddział Ratunkowy. Filipem zajął się dyżurujący lekarz.
- Osłuchał syna po brzuchu i powiedział, że prawdopodobnie jelita nie pracują, że mamy z dzieckiem udać się samochodem na własną rękę do szpitala do Ligoty, ponieważ na karetkę będziemy czekać zbyt długo - twierdzi pani Natasza.
Filip nie zdołał dotrzeć do oddalonego o 30 kilometrów szpitala. Kilkanaście minut po badaniu w Jaworznie chłopiec na rękach swojej mamy przestał oddychać. Pani Natasza i pan Bartłomiej natychmiast wrócili do szpitala w Jaworznie. Lekarze rozpoczęli reanimację.
- Po godzinie wyszedł lekarz i stwierdził, że dziecko nie żyje. Byłem w szoku, jak to możliwe? Być pół godziny wcześniej u lekarza, prosić o pomoc, a oni nas odesłali. Nie zdążyłem dowieźć dziecka z powrotem żywego - mówi pan Bartłomiej.
Dlaczego Filipa odesłano do innego szpitala i to nie karetką? Razem z panią Nataszą i panem Bartłomiejem udaliśmy się do Józefa Kurka, dyrektora Szpitala Wielospecjalistycznego w Jaworznie.
Dyrektor: Z głębokim żalem odnotowujemy fakt, jaki zaistniał. Dziecko zostało zbadane przez doświadczonego chirurga, który zaproponował pozostawienie dziecka w szpitalu, na co rodzice nie wyrazili zgody. To są nasze wewnętrzne wyjaśnienia.
Reporter: Państwo naprawdę chcieliście zabrać dziecko, przywożąc je tutaj chore?
Pan Bartłomiej: Nie. Lekarz, który przyjmował dziecko, stwierdził, że nie pracują mu jelita i będzie wymagało operacji, a oni nie mają sprzętu. Powiedział, żebyśmy się udali do Ligoty.
Pani Natasza: Mówił, że nie operujecie tak małych dzieci i mamy na własną rękę jechać do Ligoty, bo na karetkę się za długo czeka.
Dyrektor: Proszę panią, raczej jest to mało prawdopodobne. Szpital w Jaworznie należy do jednych z najlepiej wyposażonych szpitali na terenie Śląska, a na pewno tutaj w okolicy.
Reporter: Jeśli dziecko jest w poważnym stanie, to lekarz wypuszcza takich rodziców? Nie boi się, że ono umrze w drodze?
Dyrektor: Nie wiemy jeszcze, co jest przyczyną zgonu.
Pan Bartłomiej: Dziecko z objawami ostrej niedrożności przewodu pokarmowego, ostrej niedrożności, skierowanie pilne!
Dyrektor: Sprawa jest wewnętrznie wyjaśniana, będziemy ją wyjaśniać i myślę, że wyciągniemy również stosowne wnioski, jeżeli dopatrzymy się ze strony lekarzy nieprawidłowości.
Sprawą śmierci Filipa już zajęła się Prokuratura Rejonowa w Jaworznie. Pogrążeni w żałobie rodzice chłopca zamierzają walczyć o sprawiedliwość.
- Tu nie chodzi o karanie ludzi, każdy jest omylny, ja to rozumiem, ale żeby żaden rodzic nie pojechał i nie wrócił bez dziecka, bo to jest najgorsze, co może być - pochować własne dziecko. Człowiek udaje się do szpitala, prosi o pomoc, a ona nie zostaje udzielona - podsumowuje pan Bartłomiej, tata Filipa. *
* skrót materiału
Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka