Dach „pod napięciem”

Dach w opłakanym stanie, ale remontować nie wolno. Państwo Tomkiewiczowie z Suwałk zbierali na przebudowę dachu przez 10 lat. Gdy prace w końcu ruszyły, wstrzymał je nadzór budowlany. Wszystko przez linię energetyczną, która biegnie tuż nad domem Tomkiewiczów. Linia jest zbyt nisko i trzeba ją przebudować. Zakład energetyczny umywa ręce. Za wszystko mają zapłacić Tomkiewiczowie.

47-letnia pani Renata i 54-letni pan Marek z Suwałk od kilku miesięcy przeżywają koszmar. Dom, w którym mieszkają, pani Renata odziedziczyła po swoich dziadkach. Ponieważ nigdy im się nie przelewało, to własnymi siłami i skromnymi środkami finansowymi remontowali budynek, żeby móc godnie w nim mieszkać.

- Przeprowadziliśmy się tutaj w 1998 roku, kiedy dom był w opłakanym stanie. Na ile było nas stać finansowo, na tyle robiliśmy – opowiada Marek Tomkiewicz.

Wtedy małżeństwu nie wystarczyło pieniędzy na zrobienie nowego dachu. Teraz wymaga on natychmiastowego remontu, bo w kilku miejscach przecieka. Państwo Tomkiewiczowie uzyskali stosowne pozwolenia i w kwietniu zaczęli przebudowę dachu. 

- Przez ponad 10 lat sukcesywnie odkładaliśmy pieniądze na zrobienie nowego dachu, przebudowanie kominów – mówi pani Renata.

- Rozpocząłem przebudowę dachu, która niestety koliduje z linkami. Linki są mniej więcej 80 centymetrów od dachu.  W pewnej chwili nadzór budowlany zatrzymał budowę , bo zakład energetyczny złożył doniesienie, że trwają prace budowlane , a linia jest za nisko nad dachem – opowiada pan Marek.

- Obecnie ta odległość wynosi około metra. Nadbudowa spowoduje, że ta odległość zmniejszy się do odległości, która powodowałaby naruszenie przepisów. Dopóki ten problem nie zostanie rozwiązany, to nie ma możliwości budowy – informuje Paweł Blady,  powiatowy inspektor nadzoru budowlanego miasta Suwałk.

Od dwóch miesięcy prace budowlane są wstrzymane. Zaczęła się korespondencja z zakładem energetycznym. Zdziwienie pani Renaty było ogromne, kiedy dostała pismo,  że musi na własny koszt przebudować odcinek linii energetycznej, który koliduje z jej  budową. Kobiety nie stać na wydatek kilkudziesięciu tysięcy złotych. Nie może tego zrozumieć, bo słupy stoją na gruncie miasta i wraz z liniami należą do zakładu energetycznego w Białymstoku.

- Mam wykupić nowy teren, zapłacić za projekty, nowe słupy, nowe linie, podłączenie. Wynająć firmę która wszystko to zrobi i jeszcze udzieli 36-miesięcznej gwarancji. A potem mam dobrowolnie przekazać to na zakładowi energetycznemu. Przecież ten dom był pierwszy niż ta linii. Pytałam, czy ktoś z poprzednich właścicieli zezwolił na puszczenie tych linii nad domem, to usłyszałam, że jest tajemnicą – opowiada pani Renata.
 
Rozmawiamy z Wiesławem Bauerem, zastępcą dyrektora generalnego Oddziału PGE Dystrybucja SA Oddział Białystok.

Dyrektor: Nie wiem, czy budowa linii była uzgadniana z właścicielem gruntu, ponieważ nie posiadam takich dokumentów. Prawo było wówczas niedoskonałe i budowano w sposób niedoskonały.
Reporter: Pani Renata nie rozumie jednej rzeczy: nie na jej terenie stoją słupy i to nie jej słupy.
Dyrektor: To tym bardziej. W zasadzie nie jest istotne, czy to jest teren pani Tomkiewicz czy nie, tylko kto chce zmienić trasę linii.

- Nie wiem, co będzie, gdy przyjdzie zima i sprawa się nie wyjaśni, bo dach może kolejnej zimy nie wytrzymać – podsumowuje pan Marek.*

* skrót materiału

Reporter- Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl