Chory psychicznie niszczy restaurację

Restauracja na warszawskim Mokotowie od trzech lat zmaga się z uciążliwym sąsiadem. Pan Marcin jest chory psychicznie. Przychodzi do lokalu i zaczepia gości. Potrafi przy wszystkich zdjąć majki, obłapywać klientki, adorować je lub wyzywać.

- Czy wiesz malutka, jak mi ciebie brak? Czy czujesz to, co ja, gdy jestem sam? Raz jestem opętany jak w niewoli pies. Czy ta bajka się nie skończy źle? - śpiewa przed restauracją Marcin T. „A wszystko to, bo… Bo mi wszystko zabieracie! Oddawajcie mi to wszystko! Ja już mam dosyć! Proszę mi dać pieniądze”.

Jedna z restauracji na warszawskim Mokotowie od lat zmaga się z niecodziennym problemem. W jej sąsiedztwie bowiem zamieszkuje pan Marcin. Mężczyzna jest bardzo częstym gościem restauracji. Jednak jego wizyty nie należą do przyjemnych. 

- Przychodzi i po prostu wrzeszczy, że chce kawy. Zaczyna mnie wyzywać, jak ja mu nie chcę dać tej kawy. Od k.., od wszystkiego. Najgorsze słowa padają, a klienci siedzą… Nikt później nie ma ochoty tutaj przyjść, bo to jest niesmaczne, wręcz obleśne. No, obleśny typ! - mówi Eliza Bartosińska, właścicielka restauracji, w której zakłóca spokój pan Marcin.

- Czy wiesz, maleńka, jak mi ciebie brak? Boże, która mnie będzie kochała? Czy ja jestem taki głupi? Przepraszam. Wychowam pani dziecko. Szatana – pyta właścicielkę restauracji Marcin T.

- Dwie klientki przy oknie jadły śniadanie, on zdjął spodnie i załatwił swoją potrzebę pod drzewem. Po czym podniósł spodnie, podszedł do nas i zapytał się, czy mamy papier toaletowy. Ona bardzo często zaczepia kobiety. Mówi, co by z nimi zrobił, jak by to zrobił – opowiada pan Karol, barrista w restauracji

– Polewa się wodą na przykład na środku baru i wrzeszczy. Przede wszystkim wrzeszczy, odstrasza klientów, bo im bardzo ubliża. W tych swoich stanach potrafi zrobić wszystko - mówi Eliza Bartosińska, właścicielka restauracji.

Na wybryki pana Marcina narzekają również sąsiedzi z kamienicy, w której mieszka. Mężczyzna bardzo skutecznie utrudnia im życie.

– 50 lat pracuję przy tej ulicy i jest bezkarny. Robi, co chce. Na przykład jest taki dzień, że on wyrywa rurę gazową albo podchodzi do fryzjera, krzyczy: „kocham was! Pieniądze dajcie! Dajcie złotówkę! – mówi pani Elżbieta, sąsiadka pana Marcina.

Każdy incydent z udziałem pana Marcina kończy się interwencją policji i pogotowia ratunkowego, które odwozi mężczyznę do szpitala psychiatrycznego. Spokój trwa jednak potem bardzo krótko.

– Pan jest podopiecznym mokotowskiego ośrodka pomocy społecznej. Naszym zdaniem jedynym ratunkiem w tej sytuacji jest skierowanie pana na przymusowe leczenie. Żeby rozpocząć taką procedurę, potrzebujemy aktualnej opinii o stanie zdrowia. Występowaliśmy o to wielokrotnie do poradni zdrowia psychicznego, jednak nie otrzymaliśmy dokumentu, który umożliwiłby rozpoczęcie tej procedury – informuje Jacek Dzierżanowski, rzecznik Urzędu Dzielnicy Mokotów m. st. Warszawy.

Dzień po naszej interwencji decyzją sądu Marcin T. został aresztowany na 3 miesiące za fałszywy alarm bombowy. Należy się jednak spodziewać, że uniknie kary, ponieważ sąd uzna go za niepoczytalnego.

- Nikt globalnie nie chce zaobserwować jego historii. Nikt nie jest w stanie pomóc temu człowiekowi, żeby on mógł się leczyć, wyleczyć – mówi pan Karol, barrista w restauracji.*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl