Pokaz militarny – pod nogami 400 stopni Celsjusza!

13-letni Olek obserwował w Bytomiu manewry zorganizowane przez pasjonatów wojskowości. Podczas imprezy obsunęła się pod nim ziemia, pod którą tlił się żar. Chłopak doznał rozległych poparzeń stóp. Konieczny był przeszczep skóry. Organizator imprezy nie czuje się odpowiedzialny za wypadek.

Na początku czerwca na terenach byłej kopalni Miechowice w Bytomiu odbywała się kolejna impreza z cyklu Śląskie Manewry. Na festyn wybrała się pani Izabela Kowalczyk z dziećmi.

- Kiedy podchodziliśmy pod całą tę imprezę, mój syn zboczył w krzaki, chciał skorzystać z toalety. Później postanowił zejść z tej górki, żeby do nas dołączyć – opowiada Izabela Kowalczyk.

- Gdy schodziłem, nagle zapadła się pode mną ziemia. Zaczęły mi sie palić buty i stopy.  Oparłem się ręką i szybko wyskoczyłem stamtąd. Zdjąłem buty, a skarpetek to miałem
troszkę – opowiada Olek, syn pani Izabeli.

Okazało się, że pod 13-letnim chłopcem osunęła się ziemia, pod którą tlił się żar. Olek z ciężkimi poparzeniami stóp trafił do szpitala.

- W trzeciej dobie miałem wykonane przeszczepy, byłem uśpiony. Potem bardzo mnie bolało udo, bo z niego pobrali mi skórę – opowiada Olek.

- Ślady będą do końca życia. Dopiero kilka dni temu otwarte rany zagoiły się na dobre – mówi pani Izabela.
Sprawę wypadku bada policja i prokuratura. Prawdopodobnie przyczyną wypadku był samozapłon.

- Kiedy przyjechały trzy jednostki straży pożarnej i zaczęły badać teren kamerami termowizyjnymi, to okazało się, że na obszarze 25 metrów temperatura ziemi wynosiła 400 stopni Celsjusza – mówi pani Izabela.

Teren, na którym doszło do wypadku, należy do Spółki Restrukturyzacji Kopalń. Ta jednak nie poczuwa się do odpowiedzialności za tragiczne zdarzenie.

- Pretensje można mieć do wszystkich, pytanie: do kogo skutecznie można składać te uwagi. Jestem przekonany, że nie do spółki restrukturyzacji kopalń, jako że nie my byliśmy organizatorem. My określiliśmy konkretne warunki dla organizatora, między innymi dbanie o bezpieczeństwo – mówi Witold Jajszczok, rzecznik Spółki Restrukturyzacji Kopalń.

Teren na czas imprezy został użyczony Urzędowi Miejskiemu w Bytomiu, ale jego przedstawiciele także twierdzą, że nie oni byli odpowiedzialni za bezpieczeństwo.

- Miasto Bytom nie jest organizatorem, jest partnerem zlotu pojazdów militarnych. Organizatorem jest Stowarzyszenie Pasjonatów Wojskowości "Kompania Bytom" – wyjaśnia Alina Staciwa z Urzędu Miasta w Bytomiu.

- Wypadek nie zdarzył się stricte na terenie imprezy, tylko w chwili powrotu z imprezy, na terenie, który nie był pod naszą jurysdykcją. Czy odpowiadamy za uczestnika, który wychodząc z naszej imprezy, nie uważając wpadnie pod samochód? Można daleko rozciągać ten temat. Z naszej strony wszystko było zabezpieczone – przekonuje Norbert Kujawa, prezes Stowarzyszenia Pasjonatów Wojskowości "Kompania Bytom".

- To był festyn militarny dostępny dla publiczności i ta publiczność jakoś musiała sie znaleźć na tym festynie. W związku z tym, że była to naturalna droga dojścia, jestem przekonany, że za ten teren także odpowiada organizator – mówi Witold Jajszczok, rzecznik Spółki Restrukturyzacji Kopalń.

Pani Izabela chce się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za wypadek jej syna. Mimo że od tamtego czasu minęły prawie trzy miesiące, teren dalej jest niezabezpieczony.

- Akurat trafiło na moje dziecko, ale generalnie mógł tam każdy wejść. Ktoś w trakcie całej tej akcji podszedł do nas i powiedział: chłopie, ty prawdopodobnie uratowałeś komuś życie, bo, gdyby tutaj wpadło małe dziecko, albo ktoś mniej sprawny, to byłby koniec – wspomina Izabela Kowalczyk.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl