Zginął w ruinach dworca. Kolej umywa ręce
Ewander usiadł na murku, zawiązał but, a kiedy wstawał, cegła usunęła mu się spod nogi. Czternastolatek spadł i zginął. Do wypadku doszło w ruinach dawnego dworca kolejowego. Ten groźny teren nie był w żaden sposób oznakowany ani zabezpieczony. Żadna ze spółek kolejowych nie poczuwa się do odpowiedzialności za wypadek.
- Miał połamane prawie wszystkie żebra, dwa były tylko nadpęknięte. I te żebra po prostu powbijały się we wszystko: serce, wątrobę, przebiło mu aortę. W sumie syn nie czuł bólu, usnął. Pamiętam, jak lekarka powiedziała, że nie mogę go zobaczyć, a ja do niego jechałam. Taką siłę dostałam, jak złapałam za tę klamkę, to zaraz mnie wpuścili. Musiałam go wycałować, zobaczyć jak wygląda i opowiedzieć, że mu przywiozłam te gry, o których marzył. Tylko tydzień się nie widzieliśmy, bo ja pracuję za granicą - opowiada Larysa Jahnz, matka 14-letniego Ewandera.
Syn pani Larysy zginął tragicznie w październiku 2011 roku. Chłopiec był na spacerze z kolegą. Przechodzili przez teren starego dworca kolejowego. Po upadku doznał bardzo ciężkich obrażeń wewnętrznych.
Winę za tragiczny wypadek ponosi zarządca terenu. Ruina od lat była w katastrofalnym stanie, co potwierdzili biegli. Sprawa trafiła do prokuratury i wtedy okazało się, że nie wiadomo do kogo teren należy – czy do PKP SA czy do Polskich Linii Kolejowych SA? Prokuratura winnych nie znalazła.
- Nie jesteśmy w stanie na podstawie dostępnego materiału dowodowego ustalić, która z osób prawnych była odpowiedzialna za tę nieruchomość. Stąd też niemożność skierowania aktu oskarżenia - informuje Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
- Prosta czynność polegająca na ustaleniu właściciela, który musi się ujawnić w treści księgi wieczystej, w rejestrze budynków - nie jest możliwa. Ja nawet nie będę tego komentował, bo cóż tu komentować, to jest smutne - mówi Artur Nowak, adwokat matki chłopca. I dodaje: “Unikają odpowiedzialności cywilnej, ale również karnej. Nie wyobrażam sobie, żeby organ zarządzający tak olbrzymią spółka, nie miał wiedzy, co posiada i kto tym zawiaduje”.
Matka chłopca 41-letnia Larysa Jahnz skierowała sprawę do sądu o odszkodowanie. W sumie w imieniu swoim i młodszego syna chce 700 tys. zł. Ponieważ od czterech lat nie wiadomo kto zarządza gruntem, pozwała obie spółki. Ma nadzieję, że skoro prokuraturze nie udało się ustalić kto jest winny, zrobi to sąd.
- Widziałam na sali rozpraw, jak te firmy między sobą się kłócą, zwalają winę na siebie. Takie podejście typu: to nie ja, to nie ja. Przepychanie się - komentuje pani Larysa.
- Sytuacje, w których dochodzi do przerzucania się odpowiedzialnością, nie powinny mieć miejsca. Całkowicie się z tym zgadzam. To jest bardzo tragiczne wydarzenie. Mogę tylko powiedzieć, że jest nam niezmiernie przykro, że doszło do tak tragicznego wypadku - mówi Paulina Jankowska z Polskich Kolei Państwowych SA.
- Są etapy żałoby. Jeden przechodzi to ją w dwa dni, tydzień, miesiąc. W moim przypadku minęło pięć miesięcy, zanim dotarło do mnie, że mojego Ewandzia nie ma, że on nigdy nie przyjdzie, nie wejdzie, że go nie dotknę, nie będę całować. To są straszne rzeczy. Nie idzie tego opowiadać - rozpacza pani Larysa.*
* skrót materiału
Reporter: Małgorzata Pietkiewicz