Polki poniżane w ambasadzie Iraku?

Szokująca opowieść Polek pracujących dla ambasady Iraku. Pani Katarzyna i Aleksandra twierdzą, że były poniżane, zastraszane i dyskryminowane w biurze kulturalnym placówki. Tam pracowały. Opowiadają, że kazano im dojadać resztki ze stołu po przyjęciu czy posprzątać popielniczkę celowo upuszczoną na podłogę. Kobiety wytoczyły ambasadzie proces.

- Znalazłam ogłoszenie o pracę w gazecie, wysłałam CV - mówi pani Katarzyna. - Miałam otrzymywać 1200 dolarów miesięcznie - dodaje pani Aleksandra. Kobiety podpisały umowy o prace w języku arabskim, twierdzą, że ich treść nie była tłumaczona na język polski.

- Nie widziałam tych umówi. Obie panie nie otrzymały egzemplarza tych umów. Segregatory zniknęły. Nie ma nawet kwitków, które panie podpisywały z odebraniem pensji! - opowiada Marta Kopeć, radca prawny, pełnomocnik kobiet skarżących ambasadę.

Reporter: Czy ktoś odprowadzał za panią składki emerytalne, zdrowotne?
Pani Katarzyna: Nie. Cały czas nas zbywano., że dobrze, dobrze.
Reporter: Czyli, tak naprawdę, pracowałyście w zasadzie na czarno?
Pani Katarzyna: Na czarno.

Panie Katarzyna i Aleksandra zostały zatrudnione w Biurze Kulturalnym Ambasady Republiki Iraku. Biuro mieściło się w oddzielnym budynku kilka ulic od ambasady. Ich bezpośrednim przełożonym był urzędujący tam attache. Niespełna rok później nieoczekiwanie zastąpił go jednak ktoś inny.

- Przyjechał nowy attache. Próbował zrobić z nas wszystkich niewolników. Mieliśmy takiego doktora... potrafił mi wysypać popielniczkę na środek swojego gabinetu, zadzwonić do mojego szefa i powiedzieć, że ja nie posprzątałam - twierdzi pani Katarzyna.

- Były krzyki, nerwowe sytuacje, czułam się czasami niepotrzebna tam, zastanawiałam się, dlaczego tam w ogóle jestem - wspomina pani Aleksandra.

Pani Katarzyna: Przygotowywałyśmy jedzenie dla gości, po czym goście wyszli, a my musieliśmy podejść do stołu i zjeść to, co zostało.
Reporter: Macie dojadać resztki?
Pani Katarzyna: Tak.

- Były traktowane jak ludzie drugiej kategorii. Jak ktoś gorszy. Jesteś Polakiem, dostałeś pracę, to teraz ją szanuj i rób wszystko, co my ci mówimy - opowiada Marta Kopeć, pełnomocnik kobiet skarżących ambasadę.

W maju zeszłego roku Irakijczycy podjęli decyzję o likwidacji biura. Polscy pracownicy z dnia na dzień stali się bezrobotni. Spośród zatrudnionych wcześniej Polaków, posadę zachowała tylko pani Katarzyna. Pracowała tam jeszcze przez trzy miesiące.

- Kazano mi siedzieć w kuchni i z niej nie wychodzić do godziny 15 - mówi. - Nie wypłacono mi wypłaty przez 3 miesiące. Pracowałam za darmo. W momencie, kiedy poszłam do swojego prawnika, ktoś do mnie zadzwonił z ambasady i powiedział, że mnie zniszczą. Nie zrezygnowałam, bo ja się nigdy nie poddaję.

W sierpniu zeszłego roku pani Katarzyna zrezygnowała z pracy w biurze. Miesiąc później razem z panią Aleksandrą skierowała przeciwko ambasadzie pozew do sądu. Na pierwszą rozprawę kobiety czekały prawie rok. Okazało się jednak, że… to dopiero początek.

Sędzia: Czy powódki żądają tylko wynagrodzenia, czy też ustalenia stosunku pracy?
Pełnomocnik kobiet: Wysoki Sądzie, wobec twierdzeń strony pozwanej, my wnosimy również o ustalenie stosunku pracy.
Sędzia: W sprawach o ustalenie stosunku pracy, sąd prowadzi postępowanie w składzie ławniczym. Sąd postanowił termin rozprawy wyznaczyć na 20 kwietnia 2016 roku.

- Czekaliśmy na tę rozprawę rok. Dzisiaj, po 10 minutach, powiedziano nam, że kolejne 7 miesięcy jeszcze poczekamy. Za 7 miesięcy to już może tej ambasady nie być - komentuje pani Katarzyna.

- To jest sytuacja, jak ze spółkami, które się likwiduje. Likwiduje się spółka w trakcie procesu i mamy umorzenie postępowania. Koniec. Bezprawie - komentuje Marta Kope, pełnomocnik kobiet skarżących ambasadę.

Jak ustaliliśmy, sprawa, która toczy się w sądzie, to nie jedyny problem ambasady Iraku w Polsce. Od kilku miesięcy własne postępowanie prowadzi także prokuratura. Zawiadomienia o przestępstwie złożyli tam kolejni poszkodowani. Również Polacy. Na razie nikt nie otrzymał jednak żadnych zarzutów.

Przedstawiciele ambasady nie zgodzili się na wypowiedź. Przesłali nam jedynie krótkie oświadczenie. Jak twierdzą, ambasada stara się robić wszystko, aby jej pracownikom nie działa się krzywda. Z dalszymi komentarzami wstrzymują się do momentu, aż w sprawie zapadnie wyrok.

- My możemy nigdy nie zobaczyć pieniędzy, które sąd nam zasądzi, jeśli wygramy ten proces. Komornik nie ma tam prawa wstępu - mówi Marta Kopeć, pełnomocnik kobiet skarżących ambasadę.

- Tu nie chodzi o pieniądze. Chodzi o to, żeby oni traktowali ludzi z szacunkiem, tak jak my szanujemy ich - podsumowuje pani Katarzyna.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl