Śmiertelne ciosy zawodnika MMA?

Bartosz Zając wrócił z rodziną z Wielkiej Brytanii na urlop. 8 sierpnia wybrał się z żoną do pubu w Bytomiu. Kiedy z niego wyszedł, został uderzony przez znajomego: Tomasza G. – zawodnika MMA. Pan Bartosz zmarł po dwóch dniach w szpitalu. Prokuratura postawia G. najlżejszy z możliwych zarzutów - nieumyślnego spowodowania śmierci. Mężczyzna wpłacił 50 000 zł kaucji i wyszedł na wolność.

- Życie ludzkie jest warte 50 000 złotych. Można sobie spokojnie chodzić po wolności i się śmiać – mówi Cezariusz Zając, brat pana Bartosza.

Bartosz Zając miał 37 lat. Pochodził z Bytomia. Od ośmiu lat mieszkał i pracował w Wielkiej Brytanii. Był szczęśliwym mężem i ojcem dwóch chłopców. Miesiąc temu przyjechał z rodziną do Polski na urlop.

- Cieszył się, że tutaj przyjeżdża. Chciał sobie zrobić urodziny. Nie spodziewał się, że wszyscy przyjdą, ale nie na jego urodziny, tylko na jego pogrzeb – rozpacza Katarzyna Zając, żona pana Bartosza.

Jest 8 sierpnia tego roku. Około północy Bartosz z żoną idą do jednego z miejscowych barów. W środku Bartosz natyka się na znajomego, 30-letniego Tomasza G. - syna lokalnego przedsiębiorcy. To trenujący sporty walki zawodnik MMA.

- Pamiętam, jak on biegał w pieluchach. Nasi ojcowie prowadzili wspólne interesy – opowiada Cezariusz Zając, brat pana Bartosza.

- Konflikt pojawił się, kiedy ta działalność się rozpadła. Mieli pretensje względem siebie, natomiast nie dało się na pewno odczuć, żeby to było zarzewiem, aż takiego zdarzenia – mówi Mariusz Orliński, pełnomocnik rodziny Bartosza.

- Mój brat szedł z baru pierwszy, Kaśka szła za moim bratem, a sprawca szedł za nimi coś wykrzykując – kontynuuje opowieść Cezariusz Zając, brat pana Bartosza.

- Krzyczał, że tak nas wszystkich załatwi. W pewnym momencie uderzył mnie, powalił na ziemię. Podniosłam się, a on ruszył w stronę mojego męża Cała twarz była zmasakrowana. Widać było krew z tyłu głowy. Mąż tylko charczał – rozpacza pani Katarzyna.

Pan Bartosz zmarł po dwóch dniach. Kilka godzin później Tomasz G. został zatrzymany. Przyznał się do bójki. Stwierdził jednak, że zadał tylko jeden cios. Kilka godzin później… wyszedł na wolność za kaucją w wysokości 50 000 złotych.

Reporter: Prokurator pisze, że człowiek może się ukryć, może zniknąć, a jednocześnie wypuszcza go na wolność w tym samym piśmie. To jest chore, panie prokuratorze!
Daniel Hetmańczyk z Prokuratury Rejonowej w Bytomiu: To jest ocena pana redaktora, z którą pozwolę sobie się nie zgodzić.

- 40 godzin, które minęło od zdarzenia do zatrzymania sprawcy, na pewno pozwoliło im mataczyć w tej sprawie – ocenia Cezariusz Zając, brat pana Bartosza.

- Jeżeli na miejscu zdarzenia było kilkadziesiąt osób, a świadków przesłuchanych mamy raptem troje, to powinno dać to do myślenia. Ktoś musiał zadziałać – uważa Mariusz Orliński, pełnomocnik rodziny pana Bartosza.

Tomasz G. nie komentuje sprawy w mediach. Wypowiadać nie chce się też jego pełnomocnik. Prokuratura postawiła mu zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci. Grozi za to pięć lat więzienia. Niewykluczone jednak, że Tomasz G. otrzyma karę w zawieszeniu.

- Musimy opierać się na zgromadzonym w materiale dowodowym. Nie można się kierować chęciami, co by można było zrobić – tłumaczy Daniel Hetmańczyk z Prokuratury Rejonowej w Bytomiu.

- On może siedzieć sobie w domu ze swoją rodziną, a ja męża nie mam przy sobie. Oddałabym wszystko, żeby był koło mnie – mówi pani Katarzyna.

- Niech popatrzy w lustro, niech pomyśli o tym, że Bartek nigdy nie przytuli już swoich dzieci – dodaje Cezariusz Zając, brat pana Bartosza.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl