Wyszedł z komendy policji i zaginął

Co się stało z Marcinem Szcześniakiem? To pytanie od kilku miesięcy zadają sobie jego najbliżsi. Pan Marcin pracował na budowie w Kartuzach. Pewnego dnia nie wrócił z przerwy, jak okazało się, kilka godzin później będąc pod wpływem alkoholu, został zatrzymany przez policję. Komendę miał opuścić następnego dnia. Niestety do dzisiaj nie ma z nim kontaktu.

Marcin Szcześniak ma 29 lat. Pochodzi z Bartoszyc. Od kilku miesięcy mieszka i pracuje w okolicach Gdańska. Jest budowlańcem. Prowadzi spokojne życie. Tak przynajmniej było do 18 lipca tego roku. Pan Marcin wychodzi z pracy około 10 rano. Idzie na przerwę. Nigdy z niej już jednak nie wraca. Sześć godzin później policja otrzymuje zawiadomienie o awanturującym się nieopodal mężczyźnie. Okazuje się, że to Marcin Szcześniak. Ma półtora promila alkoholu we krwi.


- Chodził po ulicy, wykrzykiwał. Pewne osoby, które to widziały, poczuły się zaniepokojone tym zachowaniem i zadzwoniły do policję – mówi Magdalena Formela z Komendy Powiatowej Policji w Kartuzach.


- Kilka wersji było: że wybiegał z nożem i z kamieniem. Wszystkiego dowiadujemy się z Internetu – mówi Justyna Rzodkiewicz, siostra zaginionego  pana Marcina.


Po zatrzymaniu, pan Marcin zostaje przewieziony na komendę w Kartuzach. Policjanci karzą go mandatem w wysokości stu złotych. Następnego dnia, po wytrzeźwieniu, wychodzi na wolność. Potem po Marcinie Szcześniaku ginie wszelki ślad.


- Mój brat wyszedł z komisariatu policji i urwał się ślad – mówi Andrzej Szcześniak,  brat zaginionego pana  Marcina.


- Oficer dyżurny stwierdził, że widział go, jak udaje się w kierunku miasta. Po dwóch   tygodniach i analizie monitoringu, policja wykluczyła, żeby on szedł w tym kierunku, który podał oficer dyżurny – mówi Marcin Rzodkiewicz, szwagier zaginionego pana  Marcina.


Rodzina pana Marcina chciała dowiedzieć się, w którą stronę poszedł pan Marcin, jego bliscy zażądali odtworzenia nagrań z monitoringu zainstalowanego w kartuskiej komendzie. Okazało się jednak, że nagrań z tego dnia nie ma. Wszystko za sprawą gwałtownej burzy.


- Po sprawdzeniu w Internecie, okazało się, że  tego dnia żadnej burzy nie było – mówi pan Andrzej. 


- Pobili mojego syna, może nieszczęśliwie go uderzyli i syn nie żyje. Musieli go wywieźć – mówi Roman Szcześniak,  ojciec zaginionego pana  Marcina.


- To są tylko insynuacje rodziny, nic takiego nie miało miejsca. Pan Marcin od nas wyszedł cały i zdrowy, na komendzie nic się z nim nie stało - mówi  Magdalena Formela z Komendy Powiatowej Policji w Kartuzach.


Pan Marcin w chwili zniknięcia miał przy sobie niecałe pięć złotych. Był w kombinezonie roboczym. Nie miał kart kredytowych ani telefonu. Jeśli żyje, musi więc znajdować się bardzo blisko. Mimo to, szanse na jego odnalezienie z każdym dniem wydają się coraz mniejsze.


- Niech oddadzą mi syna. Wtedy mogę swobodnie odejść - mówi Grażyna Szcześniak,  matka zaginionego  pana Marcina. *

 

*skrót materiału

 

Reporter: Rafał Zalewski

 

rzalewski@polsat.com.pl