Upolowany 100 metrów od domu

Strzelano do niego jak do zwierzyny! Robert Stańczak z Rząśnika padł na ziemię tuż obok swojego domu. Poczuł ból, zobaczył krew i mężczyznę w zielonym płaszczu, który po chwili odszedł w milczeniu. Pan Robert zdążył zadzwonić po pomoc, później stracił przytomność. Najprawdopodobniej został postrzelony z broni myśliwskiej. Do końca życie będzie kaleką.

- Obudziłem się dopiero po miesiącu na oddziale neurochirurgii. Nie wiem, jak można strzelać tak blisko zabudowań – mówi pan Robert.

Do naszej redakcji zatelefonowała zrozpaczona pani Aneta Stańczak z Rząśnika w województwie mazowieckim.  Jej 42-letni mąż Robert 27 lipca bieżącego roku około godziny 22 wyszedł z domu i został postrzelony. Nieopodal trwało zorganizowane przez myśliwych polowanie.

- Ścięło mnie z nóg. Przewróciłem się, poczułem ból i zobaczyłem krew. Widziałem jakąś postać, która przechodziła koło mnie. Mówiłem: „Jestem ranny, wykrwawię się”. Nie zatrzymał się. To był mężczyzna w zielonym płaszczu. Wyciągnąłem telefon i wykręciłem 112. Karetki już nie pamiętam – opowiada pan Robert. Mężczyzna przez ponad miesiąc był nieprzytomny. W tym czasie przeszedł kilka operacji. Cudem został odratowany. Niestety, prawdopodobnie do końca życia będzie kaleką.

- To był postrzał z broni myśliwskiej. Lekarze twierdzą, że to były dwa postrzały. Usunięto mi nerkę, mam uszkodzoną wątrobę, strzaskaną kość biodrową. Jelita też mam poharatane, wyleciały na zewnątrz – opowiada pan Robert. - Poruszam się na wózku. Stopy, mimo wysiłku lekarzy, dalej mi opadają. Nie mogę podnieść ich do góry. Mam częściowy paraliż. 

Dom państwa Stańczaków znajduje się tuż obok lasu. A miejsce postrzelenia pana Roberta zaledwie 100 metrów dalej. Żona rannego mężczyzny ma obawy, że sprawca tej tragedii nigdy nie zostanie odnaleziony.

- Postępowanie zostało wszczęte z powodu ciężkich obrażeń ciała. Pierwsza wersja, że mógł to być przypadkowy strzał myśliwych, którzy polowali w tym dniu. A druga wersja, że zrobił to kłusownik. Oczekujemy na opinie z dziedziny balistyki, daktyloskopii, jak i na opinię biologiczną – informuje Danuta Klimiuk, szefowa Prokuratury Rejonowej w Wyszkowie.

- Niczego nie możemy wykluczyć. Tego dnia w polowaniu brało udział trzech myśliwych. Została im zarekwirowana broń myśliwska. Zabezpieczyliśmy broń kulową, jak i śrutową. To było legalne polowanie – informuje Rafał Sułecki z Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu.

Zgodę na polowanie w rejonie Rząśnika posiadało w dniu tragicznego zdarzenia Koło Łowieckie „Czajka” z Pułtuska. Jego przedstawiciel w rozmowie telefonicznej poinformował nas, że ich myśliwi przebywali kilka kilometrów od miejsca tragedii.

- To się wydarzyło w naszym obwodzie łowieckim, fakt. Nasi myśliwi polowali dwa i pół kilometra od tego zdarzenia. To były polowania indywidualne, czyli z ambon. Tam jest tak kłusownictwo rozwinięte, że na 99,9 procent zrobił to kłusownik. Straż leśna o tym wie i policja też wie. Tylko nie można tego udowodnić – przekonuje przedstawicielem koła łowieckiego.

Śledczy sprawdzają teraz, czy któryś z myśliwych nie opuścił swojego stanowiska i nie zbliżył się do zabudowań mieszkalnych. Teren jest atrakcyjny dla polujących, bo wokół jest pełno upraw ziemniaków. To tam między innymi dziki podchodzą na żer.

- Jak zadzwoniłam do Telewizji Polsat, do Interwencji, to okazało się, że policjant śledczy znalazł czas, żeby pojechać i przesłuchać mojego męża. A było to aż trzy tygodnie od odzyskania przytomności i świadomości – mówi Aneta Stańczak. - Zostałam sama z dzieckiem, bez żadnych środków do życia, bo tylko  mąż pracował. Byłam w gminie i dostaję z opieki zapomogę 650 zł i złożyłam do PCK prośbę na paczki żywnościowe. Muszę wyliczać każdy grosik, żeby nam starczało.

- Sam pracowałem i zarabiałem na rodzinę. Najbardziej w tym wszystkim jest poszkodowane dziecko, bo zostało bez sprawnego ojca – rozpacza pan Robert.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl