Zniknęła 3 lata temu. Policjant z zarzutem zabójstwa żony

Przełom w sprawie zaginięcia żony policjanta. Po trzech latach śledztwa zarzut zabójstwa pani Anny usłyszał jej mąż - Marek G. Kobieta zniknęła latem 2012 roku. Według jej męża rozpętała awanturę, spakowała się i wyszła z domu w Czeladzi koło Sosnowca. Zostawiła dwuletnią wówczas córkę. Do dziś nie znaleziono ciała kobiety.

Pani Anna i pan Marek poznali się 9 lat temu. Ona pracowała w urzędzie, on był oficerem policji. Szybko postanowili się pobrać. Cztery lata później, na świat przyszła ich córka. Zamieszkali w Czeladzi – niewielkim miasteczku koło Sosnowca.

- Cokolwiek się stało z moją córką, to on się do tego przyczynił. Co czuję do niego? Nienawiść. Tylko muszę ją ukrywać – mówi matka pani Anny, Michalina Kaczyńska.

- Chciałbym z żoną iść i kiedyś świeczkę zapalić na jej grobie. Tylko to… - dodaje Janusz Kaczyński, ojciec pani Anny.

Jest 7 lipca 2012 roku. Około godziny 18 pani Anna jest u fryzjera. Godzinę później wraca do domu. Zamierza spędzić wieczór z córką i mężem. Około 22 zaczyna dziać się coś niewytłumaczalnego.

- Twierdził, że pobiła go wieszakiem, że się spakowała. A że dziecko zaczęło płakać, to poszedł do dziecka – opowiada Michalina Kaczyńska, matka pani Anny. Według Marka G. jego żona pokłóciła się z nim o niepodlane kwiatki na balkonie.

- Jej klucze zostały w domu. Według relacji męża, Anna G. wyszła na dwa dni. A zabrała ze sobą taką olbrzymią walizkę, taką podróżną – mówi Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

- Jedno mi się nasuwa. Wyjechała w bagażniku własnego samochodu w tej walizce. Jeszcze w czarnym worku foliowym, bo takie mieli – dodaje Janusz Kaczyński, ojciec pani Anny. Według mężczyzny Marek G. nie pomagał w poszukiwaniach swojej żony. - Większego zera jak on nie widziałem. Zero pomocy w poszukiwaniach.

Śledztwo w sprawie zniknięcia pani Anny trwało trzy lata. Nie znaleziono ani żywej kobiety, ani jej ciała. Dwa dni temu nastąpił jednak nieoczekiwany przełom. Mąż pani Anny został zatrzymany.

- To wszystko spadło na nas, jak grom z jasnego nieba, bo przyszli, skuli syna przy wnuczce. W kajdankach go wyprowadzili z domu – mówi matka Marka G. - Jak można przekazywać takie informacje, że grozi mu dożywocie, że zamordował żonę, jak nie ma na to dowodów? To są tylko poszlaki! Co – na podstawie poszlak? To jest szkalowanie! – dodaje ojciec mężczyzny.

- Marek G. nie przyznał się do stawianych mu zarzutów i odmówił składania wyjaśnień. Usłyszał zarzut zabójstwa i usiłowania nakłonienia świadka do składania fałszywych zeznań – informuje Marta Zawada-Dybek z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

- Naprawdę, nie chcę, żeby to był Marek. Może ze względu na dziecko. Straci drugą kochaną osobę – mówi Michalina Kaczyńska, matka pani Anny.

Marek G. został aresztowany na dwa miesiące. Jeśli zarzuty się potwierdzą, grozi mu dożywocie. Dopóki nie ma ciała, w śledztwie wydarzyć może się jednak wszystko. Niewykluczone więc, że Marek G. wkrótce wyjdzie na wolność.

- Historia zna przykłady procesów poszlakowych, gdzie osoby zostały skazane prawomocnym wyrokiem – zaznacza Andrzej Gąska z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach.

Rodzice pani Anny wielokrotnie zastanawiali się, co stało się 7 lipca 2012 roku: „Została utopiona we własnej wannie, bo zniknęły dywaniki z łazienki. Nie znaleziono ich. On się ich bardzo szybko pozbył” - uważa Janusz Kaczyński, ojciec pani Anny. *

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl