Gaz, barykady, wyzwiska. Bracia walczą o firmę

Sceny grozy w Bydgoszczy. W poniedziałek o 6 rano na teren jednej z firm przyjeżdża duża grupa mężczyzn. Barykadują okna, kontrolują wejście do budynku. Chcą przejąć nad firmą kontrolę. W środku zostaje jej 5 ochroniarzy. Ktoś rozpyla gaz, dochodzi do rękoczynów i wyzwisk. Wszystko wygląda jak porachunki gangsterów. Tymczasem to apogeum wojny, jaką toczą dwaj bracia.

- Ciężarówką zostały przywiezione palety. Na polecenie Mirosława Stajszczaka zablokowano wszystkie oka, tak żeby uniemożliwić dostanie się do środka innych osób. Mieli też na celu to, żebyśmy nie odstali jedzenia - mówi Dariusz Nowakowski, ochroniarz, który został zamknięty w siedzibie firmy.

- Klatkę zamontowano przed wejściem, do środka wpuszczano osoby, które uznano za godne. Czyli Mirosław zaczął selekcjonować, kto będzie wpuszczany, a kto nie – dodaje Janusz Stajszczak, jeden z braci walczących o kontrolę nad firmą.

Pracownicy przez cały dzień mają utrudniony dostęp do siedziby firmy. Oprócz palet i klatki przed wejściem, odholowano ich samochody. Wszystko w obecności policji. W budynku zostało 5 pracowników ochraniających dobytek firmy.

- Jak mogę się włamać, jeśli to jest moje - tłumaczył policjantowi Mirosław Stajszczak, jeden z braci walczących o kontrolę nad firmą.

- Mój brat zamierzał przejąć kontrolę nad firmą siłowo, przy użyciu gazu. Przecież moi pracownicy, którzy byli w środku, czy wynajęta ochrona, nie użyła gazu przeciwko sobie - opowiada nam Janusz Stajszczak, jeden z braci walczących o kontrolę nad firmą.

- Proponowali nam po 1000 zł, jeżeli dobrowolnie wyjdziemy z terenu firmy. Zostaliśmy zatrudnieni, żeby czuwać nad bezpieczeństwem firmy, żeby nie doszło do dalszej kradzieży. Pracodawca nas nie odwołał, więc póki co mamy obowiązek tam tkwić - mówi Dariusz Nowakowski, ochroniarz, który został zamknięty w siedzibie firmy.

Spór dotyczy dwóch mężczyzn, pana Janusza Stajszczaka i jego brata Mirosława. Obydwaj twierdzą, że są właścicielami tej firmy. Od dawna nie mogą dojść do porozumienia. Do bydgoskiej policji i prokuratury trafiło już kilkanaście spraw dotyczących tego konfliktu.

- Obydwie strony przedstawiają swoje władze, które są uprawnione do reprezentowania spółki oraz swój pogląd na to, że są właścicielami i podstawy prawne, na których to opierają. Obie wersje mają wszelkie pozory legalności - tłumaczy Włodzimierz Marszałkowski z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe.

- Mirosław Stajszczak nie jest dysponentem jakichkolwiek akcji. 98,5 procent akcji posiadam ja, a tylko one uprawniają do posiadania praw i głosowania na zgromadzeniach, a więc bycia właścicielem - przekonuje Janusz Stajszczak.

- Jest to niewątpliwie konflikt właścicielski, przy okazji którego być może popełniane są inne przestępstwa: naruszenie nietykalności cielesnej, groźby karalne, i tym podobne - dodaje Włodzimierz Marszałkowski z Prokuratury Rejonowej Bydgoszcz-Południe.

Mimo prób nie udało się nam porozmawiać z drugą stroną sporu. Wygląda na to, że konflikt nie zakończy się szybko, a pracownicy boją się, że firma upadnie i zostaną bez środków do życia.*

* skrót materiału

Reporter: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl