Amfetaminy było za mało. Za śmierć nie odpowiada!

Jacek Ćwikła z Inowrocławia zginął czekając na przejściu dla pieszych na zielone światło. Na głowę spadł mu sygnalizator. Stało się tak, bo w słup, na którym wisiały światła, uderzył samochód prowadzony przez Iwonę L. Kobieta była po spożyciu amfetaminy. Prokuratura uznała, że nie ma to związku z wypadkiem, bo narkotyku… nie było dużo.

- Tata stał na przejściu, to może zdarzyć się każdemu – mówi Anna Ćwikła, córka pana Jacka.

Pan Jacek rok temu skończyłby 60 lat. Nie dożył urodzin. 14 kwietnia ubiegłego roku przy przejściu dla pieszych spotkało go coś, czego nie sposób sobie wyobrazić.

- Tata chciał przejść na drugą stronę jezdni, nacisnął przycisk i czekał aż zmieni się światło. W tym momencie nadjechała ta kobieta – opowiada Anna Ćwikła, córka pana Jacka.

- Sygnalizator przechylił się, urwały się lampy i spadły centralnie na głowę i klatkę piersiową mojego męża – dodaje Grażyna Ćwikła, żona pana Jacka.

Pan Jacek trafił do szpitala. Tam stracił przytomność i już nigdy jej nie odzyskał. Po 3 tygodniach zmarł.

- Lekarz szpitala w Bydgoszczy stwierdził, że nigdy nie widział pacjenta z takimi urazami, że to było tak, jakby został uderzony przez pociąg - mówi Anna Ćwikła.

Kierowcą auta okazała się zatrudniona jako kucharka Iwona L. Śledczy w pobranej od niej krwi wykryli amfetaminę. Ku zdziwieniu bliskich pana Jacka, uznali jednak, że to nie ma związku z wypadkiem, bo narkotyku… nie było dużo.

- Taka zawartość ksenobiotyku, czyli na poziomie 23 ng/ml, jest bliska wykrywalności i w dostępnej literaturze nie ma informacji, które mogłyby świadczyć, jaki ma wpływ tak niskie stężenie na organizm ludzki i kierowanie pojazdami – mówi nam Maciej Daszkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.

- Ja nie przyznaję się do tego, nigdy nie zażywałam, nigdy nie brałam. Nie wiem, skąd się wzięła ta amfetamina – powiedziała Iwona L.

- Po wypadku została pobrana tylko jedna próbka. Na podstawie jednej próbki policja czy prokuratura nie są w stanie stwierdzić, jaki ten narkotyk ma wpływ na daną osobę – twierdzi Anna Ćwikła, córka pana Jacka.

W kwestii wypadku Iwonę L. oskarżono o nieumyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym. W dodatku, ku zdumieniu rodziny pana Jacka, uznano, że to nie wypadek był przyczyną śmierci mężczyzny, a… wirusowe zapalenie wątroby, z którym żył od dwudziestu lat.

- Biegli określili, że pokrzywdzony doznał bardzo poważnych obrażeń ciała, niemniej jednak nie stwierdzili bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego między tymi obrażeniami a zgonem – informuje Monika Pieczonka z Prokuratury Rejonowej w Inowrocławiu.

- Żółtaczka nie połamała mężowi żeber, nie roztrzaskała mu mózgu, nie złamała mu nadgarstka. Tego nie zrobiła żółtaczka, tylko ta pani przez swoją głupią nieodpowiedzialność - mówi Grażyna Ćwikła, żona pana Jacka.

Bliscy pana Jacka nie mogą pogodzić się z takim aktem oskarżenia. Czarę ich goryczy przelał fakt, że trzy miesiące temu, chociaż wyrok jeszcze nie zapadł, Iwonie L. oddano prawo jazdy.

Chcieliśmy towarzyszyć pani Annie i pani Grażynie w kolejnej rozprawie. Mimo że do tej pory wszystkie terminy były jawne, czekała nas niespodzianka. Sąd nie wyraził zgody na rejestrowanie rozprawy.

- Jak byłam ostatni dzień w szpitalu u niego, to powiedziałam, że nie odpuszczę, że chociaż miałabym przyjeżdżać do sądu do końca życia, to nie odpuszczę – rozpacza Anna Ćwikła, córka pana Jacka.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl