Mama zginęła w pożarze, od dziadków odbiera sąd!

Stracili mamę w pożarze, teraz stracą dziadków! Sąd Okręgowy w Krośnie zdecydował, że czworo dzieci z Daliowej na Podkarpaciu trafi do rodziny zastępczej. Wyrok budzi ogromne kontrowersje. Dzieci są pod opieką dziadków już prawie rok. Po tym, jak ich mam zginęła w pożarze, otrzymali wsparcie finansowe z całego świat. Mają zatem zapewnioną przyszłość. Dlaczego sąd skazuje ich na kolejną traumę i odbiera bliskich?

9-letnia Ania, 8-letni Rafał, 4-letni Kamil oraz 3-letnia Roksana to rodzeństwo z Daliowej na Podkarpaciu. Od stycznia opiekują się nimi dziadkowie. Matka, ratując dzieci z pożaru sama zginęła w płomieniach. 8 października Sąd Okręgowy w Krośnie podjął prawomocną decyzję o odebraniu sierot babci i dziadkowi.

- Rozstrzygnięcie ostateczne sądu jest takie, że rodzicami zastępczymi są rodzice wskazani przez sąd. Nie są nimi dziadkowie - mówi Artur Lipiński z Sądu Okręgowego w Krośnie.

- Ja dzieciom mówiłam, że pójdą do rodziny zastępczej, to przez dwie noce płakały. Nigdzie nie chcą pójść, chcą być u babci - mówi Anastazja Marczak, babcia osieroconych dzieci.

Państwo Marczakowie sami wychowali 6. dzieci, więc obecna decyzja sądu o odebraniu wnucząt jest dla nich tragedią. 57-letnia babcia wychowuje wnuki najlepiej jak potrafi.  Pomagają też ludzie dobrej woli z Polski i całego świata. Dzięki nim wyremontowano dom, w którym teraz mieszkają sieroty.

- Dzieci nie oddam. One się już przyzwyczaiły do nas. Dużo przeszły, stracili matkę, teraz mają stracić nas - mówi pani Anastazja, babcia dzieci.

- Jeżeli jest to babcia, która je kocha, poświęca im dużo czasu, troszczy się o nie i zapobiega chorobą, to jest to jedyne złoto, które ich spotkało w tej serii nieszczęść, jakie przyszły. Jeżeli ci dziadkowie poradzili sobie rok, dzieciom nie dzieje się krzywda, to niech tak będzie dalej - mówi prof. Zbigniew Nęcki, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Sąd, który utajnił postępowanie stwierdził, że między wnukami, a dziadkami nie ma prawidłowej więzi emocjonalnej. Między innymi orzekł też, że babcia i dziadek są niewydolni wychowawczo. Decyzją sądu dziećmi ma teraz zaopiekować się rodzina, która mieszka w miejscowości oddalonej o ponad 50 kilometrów od Daliowej.

- Sąd rozstrzygnął o dobru dziecka. To rozstrzygnięcie ma charakter perspektywiczny. Dzieci się rozwijają, rosną. Nie chodzi tylko o dach nad głową. Dzieci trzeba wychować, pomóc dzieciom w wykształceniu - twierdzi Artur Lipiński z Sądu Okręgowego w Krośnie.

- Myślę, że tu nie chodzi o dobro dzieci, chodzi o pieniądze. Te dzieci mają za dużo pieniędzy na koncie, prawie milion złotych. Tyle ludzie wpłacali. To są pieniądze dzieci, na ich przyszłość - mówi pani Anastazja.

- Pozbawienie babci opieki na rzecz anonimowych opiekunów zastępczych wydaje mi się psychologicznym, barbarzyńskim posunięciem, którego negatywna funkcja będzie dla dzieci nie do odrobienia - alarmuje prof. Zbigniew Nęcki, psycholog z Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Zdaniem wójta gminy Jaśliska wystarczyłoby, aby pracownik socjalny codziennie przychodził do dziadków i pomagał dzieciom na przykład w odrabianiu lekcji. Gminy na to niestety nie stać. Pracownika może wysyłać tylko dwa razy w tygodniu.

- Im nie dzieje się krzywda, mają zapewnioną opiekę po powrocie ze szkoły, do przyjęcia jest też poziom, jeśli chodzi o czystość czy jedzenie. Są domy, w których warunki są gorsze - mówi Adam Dańczak, wójt gminy Jaśliska.

Do czerwca wsparcie ze strony gminy było większe. Urząd przysyłał pracownika, który codziennie pomagał dziadkom w wychowywaniu dzieci. Kiedy jednak Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie z Krosna przeprowadzało wywiad środowiskowy na potrzeby sądu, pomoc ograniczono do minimum.

- Zależało nam, żeby w tym okresie, kiedy będą dziadkowie oceniani przez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie wykazali się jak największą samodzielnością. To był główny powód, że tej pomocy nie było większej - tłumaczy Adam Dańczak, wójt gminy Jaśliska.

- Napisałam do prezydenta. To jedyny ratunek, ostatnia szansa. Ja daję radę, mam siłę, żeby wychować te moje... Bardzo je kocham - mówi pani Anastazja.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl