Urzędnicy zlikwidowali mu wjazd - ogrodził przystanek
Pan Stanisław ze wsi Wieszczyna na Opolszczyźnie zdenerwował się na urzędników i ogrodził przystanek autobusowy, który stoi na jego działce. Wszystko przez to, że urzędnicy złamali ustną umowę zawartą z nieżyjącym już teściem mężczyzny. W zamian za zgodę na przystanek, dostał on wjazd na działkę. Po 40 latach okazało się, że wjazd… zagraża bezpieczeństwu na drodze.
Wieszczyna to turystyczna wioska na Opolszczyźnie. Od trzech miesięcy znajduje się tam przystanek autobusowy ogrodzony wysokim płotem. Właściciel działki, czując się oszukany przez urzędników Starostwa Powiatowego w Prudniku, postanowił obudować wiatę.
- Trochę mnie to kosztowało i czasu, i pracy. Kupiłem deski, pociąłem je, dwa tygodnie to robiłem. Wkurzyłem się na starostę. 40 lat temu mój nieżyjący już teść uzgodnił z gminą: za postawienie przystanku na jego działce, mieli mu zrobić wjazd. I tak było przez 40 lat. To jest przystanek gminy. Zawsze o niego dbałem, sprzątałem i za to pieniędzy żadnych nie brałem – opowiada Stanisław Kubowicz.
W zeszłym roku przeprowadzono remont drogi. Wybudowano też nowe chodniki i przystanki oraz wjazdy na posesje. Emerytowi Stanisławowi Kubowiczowi jednak nie odbudowano jednego z wjazdów, który istniał od 40 lat.
- Nie byłoby logiczne poprowadzić ruch przez teren przystanku. To może być niebezpieczne. Sprawę poruszyłem na zwołanej komisji bezpieczeństwa ruchu drogowego i ta komisja z udziałem policji stwierdziła, że jest to działanie prawidłowe – tłumaczy decyzję Radosław Roszkowski, starosta prudnicki.
- Policjanci przed rozpoczęciem budowy tej zatoczki autobusowej i jej remontem nie wydawali żadnej opinii na temat wjazdu czy wyjazdu z tej posesji – twierdzi Andrzej Spyrka z Komendy Powiatowej Policji w Prudniku.
- Jakie tu zagrożenie? Zatoka jest, a wjazd mały, cofnę 3-4 metry i jest wolne, żaden problem. Tu nie ma szybkości, żadne bezpieczeństwo nie jest zagrożone – uważa kierowca busa, jeżdżący przez miejscowość.
Starosta upiera się też, że zlikwidowany wjazd był nielegalny. Dlaczego? Bo nie było go na geodezyjnych mapach. Jednak burmistrz miasta jak i miejscowa sołtys potwierdzają, że urzędnicy 40 lat temu wydali zgodę na jego powstanie.
- Kiedyś się umówiono z tym panem, więc, uważam, że jakieś zasady powinny obowiązywać. Skoro była decyzja, to powinno się sankcjonować nie tylko swoją stronę umowy, ale i drugą. Czyli należało zostawić ten wjazd – mówi Franciszek Fejdych, burmistrz Prudnika.
Problemem pana Stanisława jest za wysoki krawężnik na przystanku: „Na auta osobowe wjazd jest za wysoki. Kupiłem sobie auto terenowe, ja wjadę, ale rodzinka, znajomi nie wjadą, zaczepią podwoziem. Poza tym boję się wjeżdżać, bo mogę dostać mandat” - mówi pan Stanisław.
- Gdyby tam nie było łuku drogi i przystanku, to zapewne poszlibyśmy na rękę tej osobie i byśmy ten wjazd ulokowali – tłumaczy Radosław Roszkowski, starosta prudnicki.
Działka pana Stanisława ma pół hektara. Co prawda ma jeszcze ona jeden wjazd, ale właściciel planuje teren podzielić i sprzedać go. Brak drugiego wjazdu, który do tej pory istniał, komplikuje mu plany.
- Chcieliśmy podzielić to pole, a bez wjazdu tego nie zrobimy. Każda działka musi mieć swój wjazd. To zwykła złośliwość. Na zrobienie tego wjazdu dużo pracy nie potrzeba – uważa Wanda Kubowicz, żona pana Stanisława.
- Proponowaliśmy: jeżeli nie ten, to zróbcie inny wjazd, za przystankiem. Nie zgodzili się. A w Prudniku i powiecie są miejsca, gdzie wjazdy znajdują się na przystankach – dodaje pan Stanisław.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl