Bolesny rachunek za pozycjonowanie strony

Gdyby to było uczciwe, to nas by tu nie było – mówią przedsiębiorcy, którzy czują się oszukani przez firmę zarabiającą na pozycjonowaniu stron w internecie. Teresa Gąbka podpisała umowę, bo skusił ją 30-dniowy okres próby, po którym mogła się wycofać nie ponosząc kosztów. Kobieta twierdzi, że tak zrobiła. Dziś firma żąda od niej 20 tys. zł.

Pani Teresa Gąbka z Dusznik-Zdroju i pani Danuta Dwojak z okolic Kamiennej Góry prowadzą niewielkie gospodarstwa agroturystyczne. Żeby zwiększyć zainteresowanie swoimi pensjonatami, postanowiły skorzystać z usług firmy, która miała spowodować, że ich strony będą łatwiej wyszukiwane w internecie. Dziś bardzo tego żałują.

Firma proponowała 30-dniowy bezpłatny okres próbny. Jeżeli klient nie był zadowolony z pozycjonowania, mógł w ciągu tych 30 dni zrezygnować nie ponosząc żadnych kosztów. Pani Teresa twierdzi, że zmieściła się w tym terminie. Chora na raka pani Danuta przeoczyła ustalony termin.

- W miesiąc nie da się wypozycjonować strony, więc okres darmowy nic nie daje. Dopiero po kilku miesiącach, około trzech, moim zdaniem, można zobaczyć jakieś efekty. Wyszukiwarka z dnia na dzień nie zmienia pozycji na stronie – mówi Mateusz Gąbka, informatyk, który zajmuje się pozycjonowaniem stron.

- Skontaktowałam się z informatykiem. Uznaliśmy, że nie ma sensu pozycjonować naszą stronę, ponieważ w wynikach wyszukiwania słowa „agroturystyka”, wyświetla się na pierwszym miejscu. Powiadomiłam o tym fakcie firmę mailem, telefonicznie oraz faksem, zmieściłam się w terminie. Nie mam zielonego pojęcia, dlaczego moje wypowiedzenie nie zostało przyjęte. Później dostałam list od komornika sądowego. Na ostatniej stronie był podpięty wyrok sądu.
Dowiedziałam się, że mam do zapłacenia 20 tys. zł. Złożyłam apelację – opowiada Teresa Gąbka.

- Dostałam rachunek na 1700 zł. Później zerwali ze mną umowę i obarczyli kwotą obciążeniową. Potem było już 16 tys. zł – mówi Danuta Dwojak.

Do jeleniogórskiej siedziby firmy przyjechało kilkanaście osób, które czują się oszukane. Prezes zarządu firmy nie chciał odnieść się do stawianych zarzutów. Następnego dnia zmienił jednak zdanie.

- To główna działalność firmy, oni z tego żyją. Gdyby to było uczciwe, to nas by tutaj nie było! My jesteśmy uczciwymi ludźmi, którzy pracują na swoje pieniądze – mówili nam przedsiębiorcy w siedzibie firmy.

Reporter: Co się zmieniło od wczoraj, że zdecydował się pan z nami spotkać?
Prezes zarządu firmy: Z tego względu, że państwo dokonali, jako telewizja, najścia z grupą osób. Ja nie pozwolę na to, żeby dokonano publicznego linczu w oczach kamery mojej osoby.
Reporter: Dlaczego te wszystkie osoby twierdzą, że czują się oszukane przez państwa firmę?
Prezes: Myślę, że to wynika z tego, że nie czytają umowy, którą podpisują. Podkreślam: spółka do tej pory nie przegrała w sądzie żadnej sprawy. To są ludzie, którzy prowadzą działalność gospodarczą, mają świadomość, jaką umowę podpisują.*

* skrót materiału

Reporter: Dominika Grabowska

dgrabowska@polsat.com.pl