Wstrzykiwała szczepionki czy wodę? Sprawa pielęgniarki umorzona!

Prokuratura umorzyła śledztwo ws. byłej już pielęgniarki przychodni w Pruszkowie, która według rodziców, nie podawała ich dzieciom dodatkowych, płatnych szczepionek. Według rodziców Małgorzata R. wstrzykiwała ich pociechom coś innego, a pieniądze zatrzymywała dla siebie. Po aferze część dzieci przeszła badania i w ich organizmach nie stwierdzono przeciwciał.

Pani Joanna jest matką pięcioletniej obecnie Magdaleny. Trzy lata temu dwuletnia wówczas dziewczynka została zaszczepiona w jednej z pruszkowskich przychodni.

- Magda powinna dostać szczepionkę przeciwko błonicy, krztuścowi i tężcowi, natomiast dostała szczepionkę przeciwko śwince, odrze i różyczce – mówi pani Joanna.

Kobieta zaczęła sprawdzać dokumentację medyczną córki w pruszkowskiej przychodni. Okazało się, że co innego jest w karcie, a co innego w książeczce zdrowia dziecka. 

- W karcie uodpornień dziecka jest wpisana zupełnie inna szczepionka. Nie wiem, jak można się pomylić, nawet nie mam ochoty usprawiedliwiać tej osoby - mówi pani Joanna.

W przychodni wybuchła afera. Okazało się, iż  pielęgniarka tam pracująca - Małgorzata R. fałszowała dokumentacje medyczną. Niezgodności w dokumentacji, jakie pojawiły się u dziecka pani Joanny, wykryto także u innych dzieci. Rok temu zajęliśmy się tą sprawą.      

To fragment rozmowy z marca 2014 roku z Andrzejem Michnowskim, dyrektorem przychodni w Pruszkowie:

Reporter: Czy pana zdaniem podawała oryginalne szczepionki czy wodę, sól fizjologiczną…

Dyrektor przychodni: Na to pytanie nie mogę odpowiedzieć. Na pewno nie podawała szczepionek.
- Może trzeba było ją bardziej kontrolować?
- Dzisiaj bym ją kontrolował co 15 minut, ale pracownikowi należy wierzyć, inaczej dostalibyśmy obłędu w pewnym momencie.

- W tej chwili nie wiem, czy moje dziecko ma odporność na tak poważne choroby, jak błonica, krztusiec. To są choroby, które zagrażają zdrowiu, a nawet życiu mojego dziecka – mówi pani Marta, która szczepiła córkę w pruszkowskiej przychodni.

Małgorzata R. twierdziła , że każdą szczepionkę podawała i rozliczała się ze sprzedaży. Dyrektor przychodni był innego zdania. 

Reporter: Czy pani czuje się w jakikolwiek sposób winna?
Małgorzata R.: Mówię: nie zawsze nadążyłam. Ja pracowałam tam i w rejestracji, i przy szczepieniach, i przy pobieraniu krwi, oprócz tego zastrzyki i EKG. Ja pieniędzy nie brałam.
- Nie brała pani pieniędzy do ręki?
- Pieniądze brałam, ale były rozliczane z administracją przychodni.

Małgorzata R. została zwolniona z pracy. Sprawa pielęgniarki trafiła do prokuratury. Rodzice na swój koszt przebadali dzieci. Niestety okazało się, że u dzieci nie stwierdzono przeciwciał. Dlatego też musieli zaszczepiać je kolejny raz i kolejny raz zapłacić.  

- Musieliśmy doszczepiać syna, bo miał zerowe przeciwciała, czyli każdy kontakt z chorobą typu krztusiec wiązał się z zachorowaniem – mówi pani Iwona, która szczepiła dziecko w pruszkowskiej przychodni.

- Dziecko siedziało mi na kolanach i miało wstrzykiwany płyn ze strzykawki, ale po badaniach okazuje się, że to nie była szczepionka. Zrobiliśmy różnego rodzaju badania, czy dziecku była podana szczepionka i okazało się, że nie została podana – opowiada pan Artur, który również  szczepił dziecko w pruszkowskiej przychodni.

- Przedstawiliśmy wszelkie dokumenty, o jakie prosiła prokuratura. W naszej ocenie Małgorzata R. dopuściła się szeregu przestępstw na szkodę dzieci, rodziców i niepublicznego zakładu opieki zdrowotnej – dodaje Piotr Pośnik, pełnomocnik przychodni w Pruszkowie.

Rodzice czekali na zakończenie postępowania w prokuraturze. Wierzyli, że winni zostaną ukarani. Niestety, prokuratura dwa miesiące temu sprawę umorzyła. A Małgorzata R. będzie mogła nadal wykonywać zawód pielęgniarki.     
- W tej sprawie dochodziło do szeregu nieprawidłowości. Nie mamy pewności, że ona podawała szczepionki. Nie możemy jednak postawić komuś zarzutu, gdy nie mamy pewności, że ona zachowywała się niezgodnie z prawem – tłumaczy Przemysław Nowak z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

- Nikt nie ponosi odpowiedzialności. Mamy dowody, mamy jasno napisane, że dzieci nie zostały zaczepione. Do dziś nie wiemy, co było w tych strzykawkach – mówi pani Iwona, która szczepiła dziecko w pruszkowskiej przychodni.*

* skrót materiału

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

interwencja@polsat.com.pl