Z bonem żywnościowym do sklepu… żony burmistrza
Afera w Zaklikowie koło Stalowej Woli. Podopieczni ośrodka pomocy społecznej twierdzą, że mieli nakaz realizowania bonów żywnościowych w sklepie żony burmistrza. Proceder trwał kilka lat. Roczne kwoty z bonów zrealizowanych w tym sklepie sięgały od 40 do 90 tys. zł. Dla porównania w dwóch innych sklepach ok. 3 - 4 tys. zł.
Zdzisław Wójcik to do niedawna wójt, a od zeszłego roku burmistrz Zaklikowa koło Stalowej Woli. O jego miejscowości ostatnio usłyszała cała Polskę. Dlaczego? Bo kilku podopiecznych miejscowego ośrodka pomocy społecznej poinformowało, że bony żywnościowe, jakie im przyznawano, kazano realizować w sklepie spożywczym należącym do żony burmistrza.
- Dostałem karteczkę z pomocy społecznej i szedłem do sklepu. Za każdym razem kazali iść do W. Co miesiąc. Innego sklepu nie było do wyboru – mówi jeden z podopiecznych ośrodka pomocy społecznej w Zaklikowie.
- Brałem 270 złotych zasiłku. Bony dawali mi do W. i tyle – potwierdza inny podopieczny.
O sprawie jako pierwszy napisał stalowowolski portal informacyjny. Jego dziennikarze poprosili ośrodek pomocy społecznej o informację, gdzie i na jakie kwoty realizowano bony żywieniowe. Okazało się, że w innych sklepach zrealizowano bony za 3-4 tysiące złotych rocznie. A w sklepie żony burmistrza...
- W 2011 roku było to nieco ponad 37 tys. zł, w 2012 roku - 62,5 tys. zł, w 2013 roku 92 tys. zł, a rok później blisko 70 tys. zł. To bardzo duże kwoty - mówi Joanna Piechuta, redaktor naczelna portalu stw24.pl.
- Sądzę, że to niesprawiedliwość wobec tych, którzy płacą podatki na naszym terenie – mówi Adam Sieczkoś, zastępca przewodniczącego Rady Miasta Zaklikowa.
Reporter: Jak to możliwe, że tyle pieniędzy publicznych zostało wydanych w sklepie pana małżonki?
Zdzisław Wójcik, burmistrz Zaklikowa: W tym sklepie bony były realizowane od zawsze. W 2010 roku po wygranych wyborach zaleciłem, żeby temat zamknąć. Po interwencji podopiecznych wydałem zalecenie, że każdy ma sobie wybierać sklep.
Sklep żony burmistrza Zaklikowa znajduje się tuż przy urzędzie, ale obok znajduje się kilka innych sklepów i marketów. Podopieczni ośrodka pomocy twierdzą, że nie mieli wyboru, kiedy otrzymywali bony. Wśród nich jest 53-letni pan Zdzisław Skorupa.
- Chodziłem do gminy, do opieki, bo pracy nie miałem. Mówiłem, że nie mam za co chleba kupić. „Dobrze, damy panu”. Wypłacali mi w bonach po 100 zł, raz 270 zł i kazali do wójta... Bo to kiedyś wójt był, a teraz burmistrz. I u niego w sklepie można było wykupywać. Tylko u niego – opowiada pani Zdzisław.
- Czasami bon dostawałem do ręki, ale przeważnie to chodziła ze mną pracownica z opieki i bon dawała. Czasami z innego sklepu chciałem skorzystać, to mówiły, że tylko tu, bo po innych sklepach nie będą chodzić – mówi pan Franciszek, który korzystał z pomocy społecznej.
Burmistrz twierdzi, że każdy mieszkaniec, który otrzymywał bony, mógł kupować asortyment w dowolnym sklepie. Osoby, które korzystały z pomocy społecznej twierdzą co innego. Sprawą zainteresowała się prokuratura w Stalowej Woli. Ośrodek pomocy społecznej sprawy komentować nie chciał.
Okazuje się, że również urząd miejski, jak i podległy mu gminny ośrodek kultury dokonywali zakupów w sklepie należącym do żony burmistrza. Co ciekawe, teraz, kiedy sprawą zajęły się media oraz prokuratura, w sklepie żony burmistrza bonów realizować już nie można.
Reporter: Dlaczego, jako urząd, robiliście zakupy w sklepie pana małżonki?
Zdzisław Wójcik, burmistrz Zaklikowa: Można kupować w różnych miejscach. Tu było z ścianą. Jeżeli pracownik szedł kupić herbatę czy kilogram cukierków, musiałby biec 400 metrów dalej.
Reporter: Rzeczywiście straszne…
Burmistrz: Wizerunkowo jest to kiepskie, zgadzam się.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl