„Za dużo widział albo wiedział”

Spalony samochód w lesie, szczątkowy materiał dowodowy i wiele pytań o los utytułowanego judoki z Lublina. Andrzej Staszek po zakończeniu kariery sportowej zajmował się handlem autami. 13 lat temu wyszedł w interesach do znajomego i ślad po nim zaginął. Rodzina jest pewna, że został zamordowany. Przez kogo? To zamierza ustalić policyjne Archiwum X.

Andrzej Staszek miał 41 lat. Mieszkał w Lublinie. Był tam znaną postacią: wielokrotny mistrz Polski w judo, przykładny mąż, ojciec dwojga dzieci. Handel samochodami szedł mu nieźle. Aż do 26 listopada 2002 roku.

Około godziny 18 pan Andrzej wychodzi z domu. Mówi, że jedzie w interesach do znajomego. Ma wrócić za godzinę, ale w domu już nigdy się nie pojawia. Następnego dnia w lesie pod Lublinem miejscowy rolnik znajduje jego doszczętnie spalony samochód.

- Zabezpieczonych dowodów jest bardzo niewiele. Wysoka temperatura w zasadzie zrobiła wszystko – mówi Renata Laszczka-Rusek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie.

- Nawet nie udało się zidentyfikować substancji, która posłużyła do podpalenia tego samochodu. Sprawca działał w sposób bardzo przemyślany i wyrafinowany – dodaje Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

Ostatnią osobą, która widziała zaginionego, jest Leszek M., pseudonim Lonio. Pan Andrzej czasem pożyczał od niego lawetę. To do niego pojechał w feralny wieczór. Na jego posesji ślad się urywa. Leszkowi M. nigdy niczego nie udało się udowodnić.

- Podobno mąż podjechał do niego, rozmawiali krótko w samochodzie i mąż odjechał – opowiada Violetta Staszek, żona pana Andrzeja. W taką wersję zdarzeń nie wierzy ojciec zaginionego, Mieczysław Staszek: Ja uważałem, że on o wszystkim wiedział. Mogły to zrobić jakieś osoby trzecie, ale uważam, że zostały wskazane przez niego. Syn albo za dużo widział, albo wiedział i był niewygodny.

Kilka dni po zaginięciu przesłuchano także Daniela O., pseudonim Kiler. Miał on dziwne obrażenia. Wyglądały, jakby niedawno brał udział w bójce. Jemu też niczego nie udowodniono.

- On tu nie mieszkał, on tylko przyszedł, zameldował się i poszedł. Chyba gdzieś znad morza pochodzi. Kiedyś go ktoś ścigał, jakaś mafia. Może go ustrzelić chciała, może już ustrzeliła... A nic nie mówię, nic nie wiem – śmieje się znajomy Daniela O.

Od zaginięcia pana Andrzeja właśnie minęło 13 lat. Kilka miesięcy temu sprawą zajęło się policyjne Archiwum X. Szanse na odnalezienie ciała mężczyzny z każdym dniem stają się jednak coraz mniejsze. Bo w to, że pan Andrzej żyje, dziś nie wierzy już chyba nikt.

- Nie ma żadnego śladu jego życia, bytności. O ile się orientuję, został nawet uznany za zmarłego w postępowaniu cywilnym – mówi Beata Syk-Jankowska z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.

- Jestem pewna, że mąż nie żyje. To niemożliwe, żeby żył i świadomie odciął się od nas – podsumowuje Violetta Staszek, – żona pana Andrzeja.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl