Zabijał dla przyjemności? Wyrok dla seryjnego mordercy

Dożywocie dla seryjnego mordercy z Warszawy. Sąd Okręgowy w Warszawie nie miał wątpliwości, że Jerzy B. z zimną krwią mordował przypadkowe osoby. Umawiał się z nimi przez telefon, twierdząc że chce wynająć dom. Wybierał tylko osoby w podeszłym wieku. Został schwytany, gdy szykował się do kolejnej zbrodni.

Warszawa, dzielnica Ursynów: w lutym 2013 roku w jednym z domów rodzina odnajduje ciało starszego mężczyzny. To 70-letni Jerzy O., emerytowany lekarz. Nie ma wątpliwości, że został brutalnie zamordowany.

- Okoliczności tego zabójstwa od samego początku były bardzo dziwne, ponieważ nie mieliśmy motywu zabójstwa. Mężczyzna dostał parę ciosów nożem w okolice klatki piersiowej. Denat miał przemytą twarz jakimś środkiem silnie dezynfekującym, likwidujący wszelkie ślady biologiczne - opowiada oficer operacyjny Komendy Stołecznej Policji.

- Nie do końca było wiadomo, kogo szukaliśmy - dodaje z Mariusz Mrozek z Komendy Stołecznej Policji.

Pół roku później, w sierpniu 2013 r., ginie kolejna osoba. To 63-letnia kobieta. Sprawca morduje ją zaledwie 6 kilometrów dalej w sąsiedniej dzielnicy. Okoliczności śmierci są identyczne. Dla śledczych to znak, że mają do czynienia z seryjnym zabójcą.

- Narzędzie zbrodni częściowo zostało na miejscu zdarzenia, był to również nóż. Był uszkodzony. Miał złamane ostrze, więc uderzenia musiały być zadawane z ogromną siłą. Od tego momentu wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z tzw. seryjnym zabójcą. Zaczął się wyścig z czasem - mówi oficer operacyjny Komendy Stołecznej Policji.

- Co prawda nie mamy śladów linii papilarnych sprawcy, ale mamy ważniejszy dowód. Zdołano wyizolować pełny profil DNA oskarżonego, materiał był pod paznokciami jednej z ofiar - opowiada Waldemar Tyl z Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie.

Obie ofiary łączyło to, że chciały wynająć dom. Morderca umawiał się z nimi, podając się za klienta. Wcześniej upewniał się, czy będą same i czy w domu nie ma żadnego monitoringu. Na ofiary typował wyłącznie osoby w podeszłym wieku.

- Jedna wersja zakładała, że sprawcą jest osoba, która dokonała zabójstwa z chęci samego pozbawienia kogoś życia, dla przyjemności - mówi oficer operacyjny Komendy Stołecznej Policji.

- Zdarzyło się raz albo dwa, że on jechał na spotkanie z inną osobą, i kiedy usłyszał w słuchawce, że będzie więcej niż jedna osoba, to on na takie spotkanie nie przyjeżdżał - mówi Piotr Machajski, dziennikarz Gazety Wyborczej.

- Dzwonił z kart prepaidowych. Gdy sprawdzaliśmy, były już nieczynne. Nie można było dokonać żadnych ustaleń - dodaje oficer operacyjny Komendy Stołecznej Policji.

Śledczy wiedzieli, że morderca uderza w półrocznych odstępach. Aby go zwabić, umieścili nawet w prasie fałszywe ogłoszenie. Jednocześnie monitorowali numery telefonów, z których kontaktował się z ofiarami. Udało się. Pół roku po ostatnim zabójstwie odezwał się znowu. Umawiał się z kolejną ofiarą.

- To nasza praca. Cieszymy się, że nie doszło do kolejnej zbrodni - mówi oficer operacyjny Komendy Stołecznej Policji.

W marcu 2014 roku policjanci zatrzymali bezrobotnego Jerzego B., 52-letniego mieszkańca Warszawy. Mężczyzna mieszkał u różnych znajomych, nigdzie na stałe. Nie przyznał się do winy. W mieszkaniu, gdzie przebywał, znaleziono telefony, z których kontaktował się z ofiarami. Pod paznokciem drugiej z nich znaleziono jego DNA.

- Oskarżony twierdził, że kupił te telefony już jakiś czas po zabójstwach, ale ta wersja została przez inne dowody zanegowana. Sąd nie dał wiary temu twierdzeniu - mówi Ewa Leszczyńska-Furtak z Sądu Okręgowego w Warszawie.

- Podczas procesu był absolutnie spokojny. Można było odnieść wrażenie, że siedzi tam oskarżony o kradzież słoików z czyjejś piwnicy, a nie o dwa jakże brutalne zabójstwa - opowiada Piotr Machajski, dziennikarz Gazety Wyborczej.

Śledztwo w sprawie „mordercy z ogłoszenia” trwało ponad rok. Kosztowało 200 000 złotych. Dzięki zgromadzonym dowodom, w grudniu zeszłego roku, sąd skazał Jerzego B. na dożywocie. Ale wszystko wskazuje na to, że to jeszcze nie koniec.

- Jeśli zostanie wniesiona apelacja, wyrok będzie rozpoznawany przez sąd drugiej instancji - mówi Ewa Leszczyńska-Furtak z Sądu Okręgowego w Warszawie.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl