Prezes zniknął - pracownik spłaca kredyt

Pan Bogdan pracował w firmie Zieleń Miejska-Południe przez 20 lat. Kiedy miejska spółka została sprywatyzowana, pan Bogdan został również udziałowcem. System rozliczeń spółki spowodował, że popadła ona w problemy finansowe. Prezes spółki poprosił wtedy pana Bogdana, żeby wziął 300 tysięcy złotych kredytu, który miał być spłacany przez spółkę. Niestety działo się tak jedynie przez 2 lata.

66-letni Bogdan Matynka mieszka w Łodzi,  od pół roku jest na emeryturze. Przez 20 lat pracował w firmie Zieleń Miejska - Południe. Była to spółka komunalna, którą sprywatyzowano. Udziałowcami stali się pracownicy.

- Byłem zastępcą kierownika spraw technicznych - mówi Bogdan Matynka, który wziął kredyt dla pracodawcy.

Zleceniodawcy płacili firmie po roku od  ukończonej pracy. Taki sposób rozliczania się doprowadził do finansowych kłopotów. Banki nie chciały udzielić firmie pożyczki. Prezes spółki,  Jerzy G., poprosił pana Bogdana o pomoc.

- To było pod koniec roku 2012. Pan G.  i była główna księgowa prosili, żeby wziąć pożyczki i zasilić konto
firmy, która miała problemy finansowe.  Dyrektor pokazał mi umowy między przedsiębiorstwem a zleceniodawcami na roboty przy drogach. To mi dawało gwarancję, że mogę zaufać – mówi pan Bogdan.

- Mąż chciał ratować ten zakład, odchodził na emeryturę, jeszcze dwa lata mu zostało, ale chciał ratować  firmę - mówi Kamila Matynka, żona pana Bogdana.

- W pięciu bankach wziąłem sześć  pożyczek,  razem 300 tysięcy  złotych,  z odsetkami wynosi pół miliona złotych – pan Bogdan.

Pracodawca obiecał, że będzie spłacać kredyt. Jednak nie dotrzymał słowa. Po dwóch latach od wzięcia pożyczek pan Bogdan został sam z długami. Miesięczne raty są dwa razy wyższe od jego emerytury. 

- Nie odbierał telefonów i do tej pory nie odbiera. Nie mam żadnej wiadomości, w zakładzie pracy nie przebywa, adresu nie ma, nie wiadomo,   gdzie go szukać – mówi pan Bogdan.

Odwiedziliśmy prezesa spółki Zieleń Miejska-Południe. Nie miejscu nie było nikogo poza kilkoma pracownikami.
Okazało się, że im prezes też od dawna nie wypłaca pensji. Pod siedzibę przyjechali również kontrahenci, którzy czują się oszukani.  Nie ma pewności, ilu może być poszkodowanych. Prokuratura w Łodzi na razie otrzymała zgłoszenie tylko od pana Bogdana. Mężczyzna przyznaje, że z trudem wiąże koniec z końcem. Pomaga mu rodzina.

- Nie chcę stracić mieszkania, dlatego całą emeryturę poświęcam na spłatę kredytów, resztę daje mi syn. Mam raka prostaty, nadciśnienie, cukrzycę, insulinę muszę brać.  Od lipca nie biorę,  bo mnie nie stać – mówi pan Bogdan.

- Dług obciąża osobę, która podpisała umowę, dlatego do tego typu sytuacji należy podchodzić z ostrożnością –
mówi Krzysztof Kopania, rzecznik prasowy  Prokuratury Okręgowej  w Łodzi.

- Liczymy, że mieszkania nam nie zabiorą, ale  muszę męża pilnować,  bo ma myśli samobójcze - mówi pani Kamila.*

* skrót materiału

Reporter: Marcin Łukasik
mlukasik@polsat.com.pl