Przybywa poszkodowanych przez pseudoprawniczkę z Warszawy

Przybywa poszkodowanych przez Magdalenę R. Kobieta prowadziła w Warszawie kancelarię prawną, choć nie jest ani prawnikiem, ani radcą prawnym. Brała pieniądze i nic nie robiła. Przez jej brak działania poszkodowanym przepadły terminy odwołań, których nie da się przywrócić.

W listopadzie zeszłego roku pokazywaliśmy historię Sławomira Trzybińskiego. Próbował on odzyskać pieniądze od rzekomego prawnika, Magdaleny R. Kobieta pieniądze wzięła, ale sprawy pana Sławomira nie założyła przez 2 lata. To fragment rozmowy mężczyzny z Magdaleną R.

- Nie ma pani żadnych uprawnień. Ja mam uprawnienia do prowadzenia psa na smyczy, ale do prowadzenia procesów nie mam. I pani ma podobne. (...) Nie ma pani żadnych uprawnień. Ja mam przynajmniej skończone studia zootechniczne.
- Ja mam skończone studia prawnicze. Jeżeli pan twierdzi, że ja nie mam żadnych predyspozycji, to nie mamy o czym rozmawiać.
- Miała pani dobre predyspozycje do oszukania mnie.

- Okazało się, że sprawy wniesionej przeze mnie nie ma. W ogóle nie ma mojego nazwiska i nazwiska pozwanej. Nic sąd nie wie o takich osobach i o takiej sprawie – mówi pan Sławomir.

Po nagłośnieniu sprawy pana Sławomira, do naszej redakcji zgłosił się pan Marian Grudzień z Nieporętu oraz Bogusław Karpiński z Otwocka. Obaj zapłacili za poprowadzenie spraw przez Magdalenę R. Nic nie uzyskali, a pieniędzy nie odzyskali.

- Wpłaciłem 1000 zł i nic, wpłaciłem drugie 1000 zł to albo nie przychodziła, bo matka zachorowała, a to miała wypadek, a to coś z teściową. W końcu poszedłem do sądu apelacyjnego. W aktach mojej sprawy była czysta kartka, zamiast mojej kasacji – opowiada Bogusław Karpiński.

- Powiedziała mi, że w sali 404 bodajże mam sprawę. Przyjechałem do sądu, znalazłem pokój, na wokandzie mojej sprawy nie było – mówi Marian Grudzień.

Magdalena R. nie jest wpisana ani na listę radców prawnych, ani też adwokatów. Nie posiada uprawnień. W listopadzie ubiegłego roku poszliśmy do Magdaleny R. po poradę prawną, podając się za potencjalnego klienta.
- Pani jest adwokatem czy radcą prawnym?
- Radcą prawnym. My mamy te same uprawnienia, co adwokaci.
- A jakąś legitymację pani ma może?
- Zaraz zobaczę czy mam tutaj, ale chyba nie. Nie, to nie ten portfel. Nie mam, niestety.  Ja w chwili obecnej jestem we wpisach do radców prawnych, bo jestem po doktoracie.

- Osoba, która jest obsługiwana przez tę kancelarię prawną, później przychodzi do adwokata, żeby to wszystko odkręcić, ale czasami jest za późno. Ponieważ są terminy materialne, terminy sądowe, procesowe, których się nie cofnie – mówi Aleksandra Walkiewicz, pełnomocnik pana Sławomira.

- Powiedziała, że odda mi 2 tysiące. Odpowiedziałam, że może je sobie wsadzić w buty, będzie wyższa. Napisałem na kartce, mnie interesuje 660 tysięcy, bo na taką szkodę mnie naraziła – opowiada Bogusław Karpiński.

W listopadzie Magdalena R. utrzymywała, że jest radcą prawnym. Twierdziła również, że będzie rozliczać się z klientami. Panu Sławomirowi z 8 tysięcy, o które się domagał, oddała 3 tysiące. Poszliśmy ponownie do rzekomej prawniczki.
 
Reporter: A ma pani dzisiaj legitymację radcowską przy sobie?
Magdalena R.: Nie, nie posiadam legitymacji radcowskiej.
- A mówiła mi pani co innego, jak u pani byłam.
- Przepraszam państwa, ale skończmy.
- Jakie studia pani skończyła? A dlaczego panią z aplikacji wyrzucili?
- A to już nie pani interes.
- Ja tego nie rozumiem, jak można brać pieniądze za sprawy, których się nie prowadzi? Ludziom przepadają terminy i pani nie ma nic do powiedzenia w tej sprawie?
- Już powiedziałam. Do widzenia państwu.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz

kszumielewicz@polsat.com.pl