Żyją bez dachu. Urzędnicy nie pomogą

Pani Olga i pan Zbigniew mieszkają w nieogrzewanym garażu swojego domu. Wybrali go, bo to najcieplejsze miejsce w budynku. W lipcu ktoś zdewastował dach ich domu. Chwilę później przyszła nawałnica, która powiększyła jeszcze straty. Dziś budynek grozi zawaleniem, ale rencistów nie stać na remont. Lokalni urzędnicy odmówili im pomocy.

Pani Olga i pan Zbigniew są rodzeństwem. Oboje są niepełnosprawni. Ona jest po 3 operacjach oczu i 5 operacjach serca. On, kiedy mógł, pracował jako operator dźwigu, dziś także jest na rencie. Od lipca ubiegłego roku oboje żyją w garażu.

- Śpimy na turystycznych leżankach, są kołdry puchowe, ciepło jest, grzejnik jest jeden ciepły – mówi Zbigniew Ciszewski.

Ze względu na leczenie pani Olgi i pracę pana Zbigniewa rodzeństwo od lat swe życie dzieliło między rodzinny dom w Strzałkowie w Wielkopolsce a Dolny Śląsk. Zdaniem rodzeństwa ich problem zaczął się gdy w lipcu przyjechali z Legnicy do Strzałkowa.

- Tu się lała woda, nie miał kto nam pomóc, więc złapaliśmy za wiadra i miski, i wylewaliśmy wodę – wspomina Olga Małkowicz.

Rodzeństwo w pierwszym odruchu uznało, że cieknący sufit jest skutkiem nawałnicy, która przechodziła nad gminą Strzałkowo. Ale potem odkryło, że ich dom ktoś zdewastował!

- Były porobione dziury w całym dachu. Papa była w niektórych miejscach zdarta, jakby ktoś ją oberwał – opowiada Olga Małkowicz.

- Znalazłem bosak, to narzędzie ma związek z otworami, które są zrobione w dachu. Wystarczy uderzyć i pęka, papę zadrzeć bardzo dobrze. Była  mufka nowa założona przeze mnie, która została uderzona. Nawet ślad jest młotka. To jest zniszczone, żeby nie używać centralnego. Trochę dalej stoi Matiz. Jest tak zamalowany, takimi brzydkimi rzeczami, że jak pani zobaczy, to się pani złapie za głowę – dodaje Zbigniew Ciszewski.

Dewastacją zajęła się policja. Zabezpieczyła zostawione ślady biologiczne, ale po kilku miesiącach sprawę umorzyła. Sprawców nie udało się ustalić.

- Gdyby to był złodziej naprawdę, to wywiózłby lodówki, telewizory. To był człowiek, który miał za zadanie zniszczyć to, żeby załamać nas psychicznie, żebyśmy poszli w jasną cholerę – mówi Zbigniew Ciszewski.

Koszt naprawy dachu wyceniono na 21 000 zł. To dla rodzeństwa rencistów kwota nieosiągalna. Zwrócili się więc o pomoc do gminy. Ta stwierdziła, że nie pomoże, bo dom nie ucierpiał w wyniku nawałnicy, tylko ze starości, a poza tym... nie można ich uznać za stałych mieszkańców Strzałkowa.

- Oni tu przebywają, ale w lipcu, kiedy była rozpatrywana sprawa nawałnicy, ci państwo wcześniej nie byli stałymi mieszkańcami gminy Strzałkowo. Zawsze jest żal takich osób, ale też musimy brać pod uwagę możliwości finansowe – tłumaczy Małgorzata Nowak z Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Strzałkowie.

- Pracowałem w Legnicy, ale co tydzień, co sobota, niedziela byłem w Strzałkowie, zawsze – mówi Zbigniew Ciszewski.

Stan dachu jest dramatyczny. Grozi zawaleniem. Z tego względu już we wrześniu nadzór budowlany zakazał użytkowania części domu i nakazał remont dachu. Tyle że wyznaczony termin remontu już minął, a pieniędzy wciąż brak.

- Nas nie interesują warunki finansowe, dążymy do tego, żeby ta decyzja była wykonana  - mówi Tomasz Krukowski, Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego w Słupcy.
Reporter: Jeśli pan Zbigniew nie zgromadzi środków na remont tego dachu, grozi mu jakaś kara finansowa?
Inspektor: No, niestety tak.

- Tak długo będę mieszkać, jak się da. A jak się zawali, to z nami – rozpacza Olga Małkowicz.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl