Przejazd śmierci w Pniewitem: szokujące zaniedbania kolei

Druzgocząca opinia ekspertów o przejeździe kolejowym w Pniewitem na Kujawach. W czerwcu 2015 roku doszło tam do wypadku, w którym Kamila i Filip Osuchowie stracili dwoje dzieci. Pani Kamila od miesięcy walczyła o sygnalizację świetlną w tym miejscu. Kolej nie słuchała, a po wypadku zapewniała, że przejazd był bezpieczny. Dziś wiemy już, że nie był. Kolejowi eksperci wskazują na brak widoczności i zaniedbania kolejarzy, którzy zignorowali apele mieszkańców.

Ich dom znajduje się 60 metrów od przejazdu kolejowego. 3 czerwca 2015  państwo  Osuchowie wybierali się z dziećmi na krótki urlop nad morze. Niedługo po wypadku pan Filip tak opowiadał nam o tym tragicznym dniu:

- Musieliśmy podjeżdżać coraz bliżej przejazdu, bo wokół było zarośnięte. Nie było widoczności, nie widzieliśmy nic. Samochód już mieliśmy na torach. Przednie koła były pomiędzy torami. Uderzenie, hałas. Zorientowaliśmy się, że musiał nas pociąg trafić. Jedno z dzieci wypadło z samochodu. Drugie zginęło w środku – mówił.

Po wypadku rzecznik PKP Polskich Linii Kolejowych przekonywał, że przejazd w Pniewitem jest bezpieczny, bo w Polsce nie ma niebezpiecznych przejazdów kolejowych. Dziś sytuacja wygląda już zupełnie inaczej. Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych wskazała na rażące zaniedbania osób odpowiedzialnych za ten przejazd.

- PKP PLK zaraz po wypadku szły w zaparte, że nie ponoszą żadnej winy. Tutaj było widać ewidentnie, że ta osoba nie była rajdowcem drogowym, tylko miesiącami pisała do „wszystkich świętych”, że może dojść do nieszczęścia. W stu procentach wina leży po stronie kolei, tak mówi raport Komisji badającej wypadki kolejowe – mówi Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych ”TOR”.

To pierwotne przyczyny wypadku, na które wskazała Państwowa Komisja Badania Wypadków Kolejowych w raporcie:

- Niezachowanie wymaganego trójkąta widoczności na przejeździe z prawej strony drogi (…) co uniemożliwiło obserwację nadjeżdżającego pociągu przez kierującą samochodem osobowym.

- Brak reakcji przez zarządcę infrastruktury po otrzymaniu informacji o dużym zagrożeniu wypadkiem na przejeździe od mieszkańców wsi Pniewite.

- Dwóch dyrektorów zostało odwołanych, również kierownik kontraktu i pracownicy linii kolejowej w Bydgoszczy – informuje Mirosław Siemieniec, rzecznik PKP Polskich Linii Kolejowych S.A.

Karol Osuch, brat pana Filipa opowiada, że rodzina z nadzieją czekała na raport Komisji. - Myśleliśmy, że prokurator też czekał i będzie to w jakimś stopniu zobowiązujące, ale z tego co wiemy, nie ma to żadnej mocy prawnej - powiedział.

- Ten raport nie ma waloru opinii biegłego. Oczekuję właśnie opinii ze strony biegłych, którzy ustalą m.in. czy podejrzana przyczyniła się do tego wypadku, czy miała możliwość jego uniknięcia – mówi Witold Preis z Prokuratury Rejonowej w Chełmnie.

- Ja nie mogę wyjść z „podziwu”, że prokurator wciąż chce stawiać  matce zarzuty i powołuje swoich ekspertów, bo wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują na winę kolei – komentuje Adrian Furgalski z Zespołu Doradców Gospodarczych ”TOR”.

Jednak  właściciel pociągu nie czekał na zakończenie śledztwa ze zgłoszeniem się po odszkodowanie do państwa Osuchów. Rodzice, którzy stracili dwoje dzieci w wypadku, mieli płacić ze swojego OC za naprawę lokomotywy. Jak to możliwe, że przewoźnik kolejowy Arriva zwrócił się o wypłatę odszkodowania w trakcie trwania procesu ustalającego odpowiedzialność za ten wypadek? To oświadczenie spółki Arriva RP:

„Decyzja ta została podjęta na podstawie m.in. zaświadczenia o zdarzeniu drogowym Komendy Powiatowej Policji w Chełmnie z dnia 03.06.2015 roku, określającego prawdopodobną przyczynę wypadku. Procedura została rozpoczęta, jednak w związku z postępowaniem wyjaśniającym prowadzonym przez Prokuraturę, procedowanie ubezpieczyciela zostało niezwłocznie zawieszone.”

Raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych potwierdził to, o czym rodzice Zosi i Mateusza  wiedzieli od co najmniej roku – przejazd w tej formie nie powinien istnieć. Powstały plany, by go zlikwidować i wybudować drogę do innego przejazdu.

- Trzeba zrobić, żeby mieć na ten chleb, nikt za mnie tego nie zrobi. Nawet nie chcę, żeby ktoś za mnie to robił, żebym siedział i patrzył w cztery ściany. Też chcę wyjść i robić coś innego, ale zawsze jak się wraca do domu, to wszystko wraca - łamie się głos panu Filipowi.*

* skrót materiału

Reporter: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl