„Już konało". Szpital odesłał dziecko z sepsą

11-miesięczna Julia 8 marca zaczęła ciężko oddychać, a na jej ciele pojawiły się wybroczyny. Nowy Szpital we Wschowie odmówił wysłania karetki, a gdy rodzice sami przywieźli córkę, odesłano ich do przychodni. Nikt nie wezwał nawet lekarza. Dziś Julia walczy o życie na oddziale intensywnej terapii szpitala w Legnicy. Miała sepsę i zapalenie opon mózgowych.

Julia ma 11 miesięcy. Dziewczynka rozwijała się prawidłowo i nie chorowała. 8 marca zaczęła gorączkować. Na ciele pojawiły się wybroczyny i ciężko oddychała. Rodzice bojąc się o córkę, zadzwonili po karetkę.

- Powiedziałam, jakie są objawy, że dzień wcześniej byłam u lekarza, że bardzo mnie niepokoją plamki na buzi i reszcie ciała. Ta pani mówi, że nie przyjedzie pogotowie, bo dziecko nie ma temperatury - opowiada Maja Piwowarska, matka 11-miesięcznej Julii.

- Dziecko już konało w domu, a oni nie udzielili pomocy. Mam za to wielki żal właśnie do izby przyjęć we Wschowie - mówi Jacek Piwowarski, ojciec Julii.

Przerażeni rodzice sami zawieźli dziecko do szpitala. Szpital we Wschowie ponownie odmówił zajęcia się chorą dziewczynką. Rodzice Julii nie czekali, aż wydarzy się coś poważniejszego. Zawieźli półprzytomną córkę do przychodni.

- Tam pani powiedziała, że przecież gorączki nie ma, więc trzeba jechać do przychodni. Poprosiłam, by wezwać jakiegoś lekarza, ale odmówiła. Stwierdziła, że oni przyjmują ludzi w nagłych przypadkach - wspomina mama Julii.

Rodzice zawieźli Julię do przychodni. - Tylko podniosłam córce body, a pani mówi: Boże, szpital, ale to natychmiast szpital - opowiada Maja Piwowarska.

- Dziecko już konało. Zaczęli podawać tlen i antybiotyki. Na sygnale pruli do Głogowa, a z Głogowa do Legnicy - dodaje Jacek Piwowarski, ojciec Julii.

W szpitalu w Legnicy u 11-miesięcznej Julii rozpoznano zapalenie opon mózgowych i sepsę. Stan był krytyczny.
Przez kilka dni dziewczynka była w śpiączce farmakologicznej. Przez zachowanie dyspozytorki pogotowia i pielęgniarki w szpitalu we Wschowie, Julia mogła umrzeć na rękach rodziców. Dziewczynka do dziś leży na oddziale intensywnej terapii i walczy o życie.

- Lekarz powiedział, że może być niepełnosprawna. Rehabilitacja może ją czekać, może być dalej cały czas leczona. W dodatku w każdej chwili jej stan może się pogorszyć - opowiada Jacek Piwowarski.

Szpital we Wschowie podjął wewnętrzne działania wyjaśniające sprawę Julii. Prokuratura również wszczęła postępowanie w kierunku nieumyślnego narażenia na utratę życia lub zdrowia dziecka.

- Rodzina zawiadomiła policję, my prowadzimy postępowanie wyjaśniające, dajmy popracować wszystkim, którzy są do tego uprawnieni - mówi Małgorzata Barańska z Nowego Szpitala we Wschowie.
Reporter: Państwo macie ratować życie, matka przyjeżdża zdenerwowana, nie wysyłacie karetki, nie wie, co się z dzieckiem dzieje, wypadałoby, żeby ktoś w ogóle na to dziecko spojrzał.
- Tak jak powiedziałam, wyjaśniamy tę sprawę. U nas nie ma oddziału pediatrycznego, więc trudno innego lekarza do takiego dziecka skierować.
- Gdyby oni nie poszli do tej przychodni, to dziecko by zmarło.
- Ale zostało przekierowane  pani redaktor i myślę, że rodzice są na tyle odpowiedzialni, że czuwają nad
dzieckiem i skierowali się do swojego lekarza rodzinnego.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz

kszumielewicz@polsat.com.pl