Wyzysk w warszawskiej agencji ochrony

Stanisław Jasiński ma 72 lata, pracuje przez prawie 300 godzin w miesiącu, a ostatnie pieniądze dostał w… grudniu. Mężczyzna jest zatrudniony w jednej z warszawskich agencji ochrony. Wraz z innymi pracownikami zwrócił się do naszej redakcji o pomoc w wywalczeniu zaległych pensji.

Ludzie czują się wyzyskiwani. Większość pracuje na umowę zlecenia, oficjalnie za 50 zł miesięcznie. Są zdani na łaskę przełożonych. Nigdy nie wiedzą, kiedy i ile otrzymają pieniędzy.

- Cały czas słyszymy obietnice, że będzie zapłacone. Obiecywał inspektor styczniu, obiecywał w lutym, i nie przywiózł zaległych pieniędzy – mówi Elżbieta Podel, która czuje się oszukana przez pracodawcę.

Od kilkuset złotych do kilkunastu tysięcy – tyle według pracowników jednej z firm ochroniarskich z Warszawy zalega im ich pracodawca. Od ubiegłego roku pieniądze za przepracowane dyżury są im wypłacane nieregularnie lub niewypłacane wcale.

Piotr Janiszewski twierdzi, że nie otrzymał wynagrodzenia za kilka miesięcy pracy.

- Są wybrane miesiące,  kiedy dostają ci, którzy przepracowali najmniej godzin, więc najmniej jest do zapłacenia. Ci, co zarobili dużo, nie dostają w ogóle – opowiada.

- Koledzy dostali za listopad pieniądze, ja od grudnia nie dostałem nawet złotówki – mówi  72-letni Stanisław Jasiński. Mężczyzna spędza na dyżurach prawie 300 godzin miesięcznie. Podobną sytuację ma 60-letnia Elżbieta Podel.  - Ja nie mam ani emerytury, ani renty. Tylko z tego się utrzymuję. Teraz mąż mnie utrzymuje dzięki karcie kredytowej – opowiada kobieta.
 
Tylko nieliczni spośród ochroniarzy mają rentę lub emeryturę. Większość jest zatrudniona na umowę-zlecenie, z której wynika, że zarabiają 50 zł miesięcznie.

- Nawet te 50 zł wpływa z dwu- lub trzymiesięcznym opóźnieniem – mówi Zdzisław Raubo, który czuje się oszukany przez pracodawcę.

- Problemy mam, bo trzy miesiące nie płacili, więc wzięłam kredyt. To lichwiarski kredyt, więc trochę kosztuje. A ja muszę to niestety płacić – mówi Wanda Sitkowska.

Panowie Stanisław, Kazimierz i Zdzisław poprosili nas o interwencję. Nasi dziennikarze pojechali z nimi do siedziby agencji ochrony. Przedstawiciel firmy stwierdził, że nie wie o zaległych wynagrodzeniach.

Dyrektor: Nie rozumiem, o co chodzi.
Reporter: Panie dyrektorze, od kilku miesięcy  ci panowie pracują, państwo zlecacie im pracę i nie płacicie.
Dyrektor: Panowie… płacimy za tę pracę. Dostają panowie przelewy, a jeżeli gdzieś nie poszło, to jest zasada, że inspektor wyjaśni. O… jest inspektor.
Reporter: Co się stało z pieniędzmi tych panów? Dyrektor nie wie, że ci panowie nie dostają wynagrodzenia.
Inspektor: Ja nie wiem. (ucieka)

- Siedzę dyżur za dyżurem i nikt się nie zainteresuje, czy mam co zjeść. Ja jeszcze dziś nie jadłem śniadania, bo nie mam za co – mówi ochroniarz Stanisław Jasiński.

Po tygodniu otrzymaliśmy mailowe stanowisko firmy. Zdaniem zarządu, wszystkie zobowiązania są realizowane na bieżąco, ale z uwzględnieniem egzekucji komorniczych.

- Takie tłumaczenie to jest bzdura – komentuje Stanisław Jasiński.
Według byłego pracownika agencji ochrony, to nie pierwsze problemy z wypłacaniem wynagrodzeń. Zdaniem naszego informatora to celowe działanie firmy.

- Schemat jest od lat, od momentu, kiedy agencja ochrony powstała. To jest na zasadzie: nie zapłacić pracownikom, a budować sobie dom. Nie zapłacę pracownikom, bo kupuję sobie samochód. Jest to świadome oszustwo, tym bardziej, że za bieżące usługi faktury agencji są płacone – mówi nam anonimowo były pracownik firmy.

Reporter: Nawet w tym roku były już kontrole w tej firmie. Jak to jest możliwe, że jednej strony agencja jest poddawana kontrolom, a z drugiej dalej działa w ten sam sposób?
Maciej Wolitek, Państwowa Inspekcja Pracy: Jeżeli dwie strony stosunku zobowiązaniowego podpiszą umowę na określoną kwotę (50 zł), to my nie mamy możliwości ingerowania w treść takiej umowy.

Pan Stanisław i jego koledzy z pracy zwrócili się o bezpłatną pomoc prawną. Mają nadzieję, że przed sądami i prokuraturą uda im się udowodnić, że zostali oszukani i odzyskają pieniądze za wypracowane dyżury.

- Oni znajdowali się w bardzo trudnej sytuacji życiowej. Byli nieporadni i nie wiedzieli, jak dochodzić swoich praw. Nie znali konsekwencji zawieranych umów dla siebie w przyszłości. Dlatego dochodzi do takich patologicznych sytuacji – uważa Przemysław Florek, pełnomocnik poszkodowanych.

- Banda oszustów i to wszystko. Jak to inaczej nazwać – mówi Stanisław Jasiński.*

* skrót materiału

Reporter: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl