Zamiast pigułki gwałtu - rozpuszczalnik. Klapa celników

To miał być spektakularny sukces Służby Celnej. 11 marca celnicy informowali, że uderzyli w międzynarodową grupę przestępczą i zabezpieczyli ogromne ilości tzw. płynnej pigułki gwałtu. Dziś okazuje się, że uderzono w legalnie działającą firmę, a zabezpieczono nie narkotyk, lecz substancję, z której firma produkuje rozpuszczalnik do czyszczenia metalu.

– Zawsze wśród przyjaciół byłem ambasadorem Polski. Mówiłem im, że są tu dużo niższe podatki i koszty transportu, a ludzie są bardzo przyjaźni i pomocni. Moi przyjaciele też chcieli otworzyć tu swoje firmy. Po tym wszystkim, co się wydarzyło, cieszę się, że tego nie zrobili - Onne Lelie, właściciel firmy „Clean & solve”.

– Jest to międzynarodowa grupa przestępcza. W  Polsce zatrzymano już około 20 ton narkotyku zwanego GBL, tak zwanej płynnej pigułki gwałtu - mówił 11 marca, w trakcie akcji celników Michał Szadokierski, ówczesny rzecznik Służby Celnej w Szczecinie.

Obywatel Holandii - Onne Lelie prowadzi w Polsce firmę, która zajmuje się handlem chemicznymi środkami czyszczącymi, służącymi między innymi do czyszczenia felg samochodowych. Mężczyzna zdecydował się prowadzić interesy w naszym kraju ze względu na dużo mniejsze koszty prowadzenia działalności i jego zdaniem – bardziej precyzyjne przepisy.

- Wiedzieliśmy, że Polska jest jednym z najbardziej zbiurokratyzowanych krajów w Europie i w związku z tym ma najbardziej przejrzyste przepisy. Znaleźliśmy wiele korzyści płynących z prowadzenia interesów w Polsce jak chociażby podatki.
W Polsce to 20 procent, a w Holandii 53. To ogromna różnica. Również koszty transportu są niższe niż w Holandii - opowiada Onne Lelie.

11 marca funkcjonariusze służby celnej w Szczecinie przeprowadzili spektakularną akcję. Pierwsze doniesienia medialne mówiły o przejęciu ogromnej ilości tzw. płynnej tabletki gwałtu. Rzecznik prasowy izby celnej mówił o rozbiciu międzynarodowego gangu produkującego i wprowadzającego do obrotu znaczne ilości substancji odurzających.

- W piątek rano, około 9:00 moja żona powiedziała mi, że jacyś ludzi stoją przy naszej bramie. Podjechały dwa samochody Drzwi się otworzyły, wysiedli uzbrojeni i zamaskowani ludzie z długą bronią. Byłem w kompletnym szoku. Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Bałem się, że skrzywdzą żonę i dziecko. Położono mnie na samochodzie, wykręcono mi ręce do tyłu. Trzymali mnie pod bronią, byłem naprawdę wystraszony - mówi Onne Lelie.

Funkcjonariusze Służby Celnej weszli do domu i firmy Onne Lelie. Zabezpieczyli wszystkie, ich zdaniem, nielegalne przedmioty i substancje, podejrzewając, że służą one do wytwarzania narkotyków.

– Dokonali zajęcia substancji, która nazywa się GBL czyli gamma-butyrolakton. Nawet organy państwa nie mają pewności, czy ta substancja jest dozwolona czy nie - mówi Anna Sienkiewicz, pełnomocnik Onne Lelie.

- To jest jakieś szaleństwo! Współpracujemy ze Służbą Celną od lat i wysyłamy wszystkie dokumenty, o które proszą. Wszystko: poświadczenia bezpieczeństwa, certyfikaty, analizy, dokumenty biznesowe. Prosili o 11 różnych dokumentów i wszystkie dostarczyliśmy. Do chwili obecnej nikt nie wytłumaczył nam o co chodzi - mówi  Onne Lelie, właściciel firmy „Clean & solve”.

– Substancja, która skrótowo jest określana jako GBL nie znajduje się bezpośrednio w wykazie środków zabronionych. Śledztwo toczy się jednak, bo ta substancja ma szerokie zastosowanie. Z jednej strony może służyć do tych produkcji
farmakologicznie niedozwolonych, a z drugiej może być legalną substancją na przykład do mycia zatłuszczonych, zabrudzonych powierzchni - informuje Mariusz Marciniak, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Gdańsku.

Funkcjonariusze nie aresztowali pana Onne. Mężczyzna i jego żona, zostali rozkuci zaraz po przeszukaniu ich domu. Firma Onne Lelie na skutek akcji celników przestała funkcjonować. Każdego dnia ponosi ogromne straty finansowe. Przedsiębiorca będzie domagał się odszkodowania za poniesione straty.

– Każdego dnia sprzedawałem od 4 do 5 tysięcy kilogramów, a więc mój tygodniowy przychód to 25 tysięcy euro brutto. Moim zdaniem każdy może popełnić błąd, nawet tak duży jak ten. Ponieśliśmy ogromne straty i kiedy to wszystko się skończy, złożymy wniosek w tej sprawie. Jestem trochę zaskoczony , że nikt nie przyszedł i nie powiedział: przepraszam - podsumowuje Onne Lelie.*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl