Ratował życie innych, teraz potrzebuje pomocy

Tomasz Wołczyk był strażakiem-ochotnikiem. Chciał podnieść swoje kwalifikacje i w tym celu wziął udział w szkoleniu organizowanym przez Państwową Straż Pożarną. W trakcie szkolenia pan Tomasz stracił przytomność, odzyskał ją po trzech miesiącach. Dzisiaj jest sparaliżowany i przebywa w prywatnej klinice rehabilitacyjnej. Rodzinę pana Tomasza stać na jego leczenie tylko dzięki wsparciu strażaków, bo jak okazało się, przez błąd urzędnika pan Tomasz nie był ubezpieczony.

43 -letni Tomasz Wołczyk  jest   strażakiem - ochotnikiem  w Paszkówce koło Wadowic.   Jest również ojcem  trojga dzieci. Do niedawna byli  szczęśliwą  rodziną,  dziś zmagają  się z olbrzymimi kłopotami.  6 lutego zeszłego roku mężczyzna   pojechał na rutynowe szkolenie do Komendy Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie.


- Chciał podnieść kwalifikacje,  bo teraz jest takie kryterium,  że muszą druhowie zaliczyć komorę dymną, żeby działać w akcjach  - mówi Zdzisław Orgal,  Komendant Gminny Ochotniczych Straży Pożarnych w Brzeźnicy.


-  Już przy samym końcu,  w komorze dymnej  stracił siły,  dlatego został natychmiast ewakuowany. Obecny na miejscu ratownik medyczny udzielił mu pomocy – mówi Sebastian Woźniak  z Komendy Wojewódzkiej  Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie.


Niestety, pan Tomasz chwilę później stracił przytomność i zapadł w śpiączkę. Trafił do jednego z krakowskich szpitali. Spędził tam prawie trzy miesiące.


- Nie było takiej możliwości,  żeby w butli zabrakło powietrza. Dym,  który jest w tej komorze,  jest dymem bezpiecznym, parafinowym, teatralnym. Można w nim bez problemu oddychać. W tej komorze nie ma wysokiej temperatury - mówi Sebastian Woźniak  z Komendy Wojewódzkiej  Państwowej Straży Pożarnej w Krakowie.


Po odzyskaniu przytomności  pan Tomasz  do domu jednak nie wrócił.  Od roku sparaliżowany mężczyzna przebywa w  klinice rehabilitacyjnej w Limanowej. Do tej pory nie ustalono,  co mogło być  przyczyną tragedii. 


- Jest w stanie minimalnej świadomości, z porażeniem czterokończynowym, nie współpracuje z rehabilitantami, więc nie kwalifikuje się do szpitali refundowanych przez NFZ. Pozostała mi tylko ta klinika. Koszt miesięczny to 12 tysięcy złotych,   czyli 400 złotych  dziennie – mówi Dorota Wołczyk,  żona pana Tomasza.


- Stan jest ciężki. Nie wiem,  czy on mnie rozumie, czy wie, że jestem przy nim – mówi Paulina Wołczyk , córka pana Tomasza.


 Strażacy,  żeby  wziąć udział w ćwiczeniach,   muszą być ubezpieczeni. Dotarliśmy do gminnego dokumentu potwierdzającego zawarcie ubezpieczenia dla Tomasza Wołczyka.  Ten dokument przekazano organizatorom szkolenia. Okazuje się,  że urzędnicy poświadczyli nieprawdę i strażak nie był ubezpieczony.


- Rzeczywiście,  przez zaniedbanie pracownika urzędu,  minął termin ubezpieczenia. Rodzina na tym nie straciła,  bo wypłaciłem całą kwotę  ubezpieczenia od nieszczęśliwych wypadków,  5 tysięcy złotych  -  mówi Bogusław Antos,  Wójt  Gminy Brzeźnica.


- To jest śmieszna kwota, nie odpowiada zagrożeniu,  jakie ta praca strażaka - ochotnika, za sobą niesie. A to, że mąż i jego koledzy nie mieli ubezpieczenia, to  jest karygodne. To ludzie, którzy ratują innym życie i są pewni, że ktoś ich chroni,  a zostają pozostawieni sami sobie – mówi pani Dorota.


Rodzina pana Tomasza twierdzi, że gmina nie interesuje się jej losem. Wójt zaprzecza. Faktem jest jednak to,  że tylko dzięki kolegom - strażakom  i okolicznym  mieszkańcom, którzy organizują akcję zbiorki pieniędzy,  rodzinę stać na opłatę  pobytu sparaliżowanego strażaka w klinice.


- Gmina przestała interesować się  nami w momencie wypłaty  5 tysięcy złotych – mówi pani Dorota.


- Ekipa Interwencji była na spotkaniu wczoraj z panem wójtem, a dziś był telefon z gminy, że mogą pomóc… po roku milczenia – mówi Paulina Wołczyk,  córka pana Tomasza. *

 

*skrót materiału

 

Reporter: Artur Borzęcki

 

aborzecki@polsat.com.pl