Wrobiony w wypadek?

Jan Maziarz ze Słubic twierdzi, że przez błędy policji płaci za kolizję samochodową, której nie spowodował. Ponieważ sprawca uciekł z miejsca wypadku, funkcjonariusze opierali się na zeznaniach świadków. Te doprowadziły ich do samochodu pana Jana. Problem w tym, że mężczyzna ma mocne dowody na to, że w tym czasie nawet nie było go w Polsce.

Jan Maziarz jest emerytowanym policjantem ze Słubic. Mężczyzna obecnie pracuje dorywczo jako kierowca TIR-a. W lutym tego roku dowiedział się, że komornik co miesiąc będzie zabierał 25 procent jego emerytury. Dlaczego? Tego pan Jan musiał się dowiedzieć sam.

- Byliśmy strasznie zdenerwowani z mężem. Najpierw szukaliśmy, co mogłoby to być. Czasami bywa, że się zapomni coś zapłacić – opowiada Ewa Maziarz, żona pana Jana.

- W sądzie dowiedziałem się, że w maju 2014 roku spowodowałem kolizję drogową w Słubicach – mówi pan Jan.

Okazało się, że mężczyzna miał spowodować kolizję 31 maja 2014 roku przy ulicy Kilińskiego w Słubicach i uciec z miejsca wypadku. Świadkowie zeznali, że widzieli Mercedesa, jednak numery rejestracyjne w notatce policyjnej są inne niż samochodu pana Jana. Dwa miesiące później przesłuchano go i rodzinie wydawało się, że sprawa jest zakończona.

- Zauważyłem, że w notatce urzędowej jest podany inny numer rejestracyjny niż ten, który ja posiadam – mówi Jan Maziarz.

- Doszło tutaj do oczywistej pomyłki pisarskiej. Policjant, który był na miejscu zdarzenia, w numerze rejestracyjnym pomyłkowo wpisał cyfrę 0 zamiast 1 – informuje Magdalena Jankowska z Komendy Powiatowej Policji w Słubicach.
Reporter: Skoro był ustalony sprawca, dlaczego nikt nie pojechał pod adres tej osoby? Sprawdzić, czy nie była ta osoba pod wpływem alkoholu, czy faktycznie samochód ma zarysowania od tej kolizji?
Magdalena Jankowska: Powiem pani szczerze, nie wiem, czy policjanci pojechali pod wskazany adres. Z tego, co mi wiadomo, rozmawiali po prostu tylko z osobą zgłaszającą

Właściciel uszkodzonego samochodu zdobył dane pana Jana i pozwał go o wypłacenie odszkodowania: ponad 2 tysięcy złotych. Mężczyzna twierdzi, że nie mógł się odwołać od postanowienia sądu, ponieważ nie otrzymał nawet awizo lub zawiadomienia o sprawie. Prezes sądu poza kamerą przyznał, że taka sytuacja mogła zaistnieć.

- Chodzi mi przede wszystkim o to, żeby wznowić to postępowanie, które jest już prawomocnie zakończone, a o którym ja nawet nie wiedziałem – mówi pan Jan.

Pan Jan twierdzi, że nie on spowodował kolizję na parkingu. Na dowód pokazuje zapisy z ciężarówki, że w tym czasie przebywał w Niemczech. Jako były policjant wskazuje również na rażące naruszenia funkcjonariuszy policji, którzy w dniu zdarzenia nie sprawdzili, czy faktycznie auto pana Jana uszkodziło inny pojazd.

- Powinni udać się pod wskazany adres zamieszkania właściciela tego pojazdu i sprawdzić, bo być może ten pojazd został skradziony? Może sprawca jest w stanie nietrzeźwym? Powinni obejrzeć samochód, czy nosi ślady uszkodzenia – wylicza Jan Maziarz.

Reporter: Czy ktoś z państwa rodziny mógł prowadzić samochód pana Jana w tym czasie?
Ewa Maziarz, żona pana Jana: Nie, dlatego że pierwszy syn nie posiada prawa jazdy i w tym czasie był w Berlinie, a młodszy był na studiach we Wrocławiu.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz

kszumielewicz@polsat.com.pl