Ofiara wypadku czy oszustka?

Teresa Jabłonka stanęła przed sądem za spowodowanie wypadku na parkingu przed sklepem. Cofając, miała potrącić poruszającą się na wózku Jolantę K. Kobieta powiadomiła o tym policję… dwa dni po rzekomym zdarzeniu. Na samochodzie 52-letniej nauczycielki nie ma śladów uderzenia, nie ma też żadnych innych świadków poza znajomym poszkodowanej. Para nie cieszy się najlepszą opinią w mieście. Świadkowie twierdzą, że K. mogła ukartować wypadek.

21 października 2013 roku pani Teresa, jak co dzień pojechała na zakupy. Dwa dni później w jej domu pojawili się policjanci. Stwierdzili, że wyjeżdżając ze sklepowego parkingu, pani Teresa... potrąciła osobę na wózku.

Ofiarą potrącenia miała paść 59-letnia Jolanta K. Całe zajście miał widzieć też jej przyjaciel. Mimo że do wszystkiego doszło w środku dnia, na bardzo ruchliwym parkingu, wypadku nie widział nikt więcej. Nie zarejestrowały go też kamery sklepowego monitoringu.

- Ekspedientka mówiła, że tego dnia poszkodowana była w Tesco jeszcze cztery razy, kupowała alkohol – opowiada pani Teresa.

Policja wezwała panią Teresę na komisariat. Tam padła propozycja.

- Usłyszałam, że jeżeli się przyznam, to będę miała zawieszenie wyroku na dwa lata - mówi pani Teresa.

- Mając przed sobą takie rozwiązanie, że nie będzie musiała chodzić na policję, do prokuratury, do sądu, bo ono kończy sprawę, zgodziła się – tłumaczy dr Iwona Zielinko, adwokat pani Teresy.

Później jednak Jolanta K. złożyła wniosek do sądu o zmianę kwalifikacji czynu. Stwierdziła, że pani Teresa uciekła z miejsca wypadku, a to nie podlega zawieszeniu wyroku.

Sprawa wypadku trafiła do sądu. Tymczasem mąż pani Teresy rozpoczął prywatne śledztwo. Dotarł do świadków, którzy zupełnie inaczej przedstawiają wersję wydarzeń. Co więcej, twierdzą, że całe zdarzenie od samego początku mogło być ukartowane.

- Jolka tylko podjechała do jej samochodu. Nie dotknęła, nie były otwierane drzwi. Nie doszło do zderzenia – mówi Małgorzata Łukasiuk, świadek zdarzenia.

- Jest jeden ze świadków, któremu pokrzywdzona wyjawiła, że w rzeczywistości została potrącona nie przez czerwony, tylko srebrny samochód, za kierownicą którego siedziała blondynka – opowiada dr Iwona Zielinko, adwokat pani Teresy.

- Podeszła kobieta z samochodu i chciała jej kasę dać… Wiem, że wzięła pieniądze i tyle – dodaje znajomy Jolanty K.

Pani Teresa twierdzi, że słyszała, iż Jolanta K. próbowała wyłudzać pieniądze od ludzi symulując wypadek. Jej wersję potwierdził nam jeden z mieszkańców Nowego Dworu Gdańskiego. – Widziałem, jak pijak siedział na skrzynce, ona piwo piła, a obok samochód stał. Facet chciał cofnąć, a on ten wózek wtedy pchnął – powiedział świadek.

- Ktoś wysiada, pada kwota 500 złotych, ten ktoś jest na urlopie, nie chce sobie robić problemów, więc wyciąga pieniądze i odjeżdża – mówi Małgorzata Łukasiuk, świadek zdarzenia.

- 25 czerwca była sprawa w sądzie, pani Jola miała się stawić, dostarczyła do sądu zaświadczenie lekarskie, że jest obłożnie chora... Rozprawa była na godzinę 13, na monitoringu mamy godzinę 12.26. Widać jak świadek i pokrzywdzona kupują alkohol – opowiada Wiesław Jabłonka, mąż pani Teresy.

Przedstawiciele sądu nie zgodzili się na rozmowę. Tymczasem sprawa pani Teresy trwa już trzeci rok. Kilka dni temu sędzia postanowił zorganizować eksperyment procesowy. Po trzech latach od zdarzenia próbowano dokładnie odtworzyć, jak wyglądał wypadek.

- Pani Jola idzie w jedno miejsce, a świadek krzyczy: Jolka, stój, bo nie tam. Tam czołgiem byśmy nawracali, to by lufą nawet nie zahaczył nikogo – opowiada o eksperymencie Wiesław Jabłonka.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl