Lewe przeglądy samochodowe w Niemczech. Biznes Tomasza G.

Wystarczy 120 euro, by Polacy mieszkający za granicą mieli podbity niemiecki lub polski przegląd samochodu i to bez badań diagnostycznych. Wszystko za sprawą mieszkającego w Niemczech Tomasza G. Mężczyzna działa od lat. Nie ma najmniejszych oporów, „podbija” dowody rejestracyjne nawet samochodów, które nie nadają się do jazdy. Tym samym sieje strach na europejskich drogach.

Do naszej redakcji przysłano maila z informacją,  że jeden z Polaków mieszkających w Niemczech koło granicy Holenderskiej, notorycznie łamie prawo. Mężczyzna ogłasza, że załatwia polskie i niemieckie przeglądy samochodów bez przeprowadzenia badań technicznych.

- On siedzi na socjalu, cały czas w domu, kasę dostaje od państwa, a robi takie rzeczy. W ogłoszeniu pisze: „polski przegląd bez jazdy do Polski” – mówi nam pan Piotr (imię zmienione – red.), który skorzystał z usług Tomasza G.

- Ktoś wyjeżdża za granicę, jest tam długo. Dla takiej osoby zrobienie badania technicznego wiązałoby się z koniecznością przyjazdu do kraju , a jeszcze nie można zrobić przeglądu w Niemczech w polskim dowodzie – tłumaczy Leszek Turek, prezes Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów.

Postanowiliśmy przeprowadzić prowokację dziennikarską. Pojechaliśmy do Niemiec. Podając się za robotnika budowlanego z  Dusseldorfu zatelefonowaliśmy do mężczyzny, który zamieścił ogłoszenie.  Jak ustaliliśmy, to pochodzący z Ostrołęki Tomasz G., od kilku lat mieszkający w Niemczech.  W Polsce był wielokrotnie karany.

Rozmowa telefoniczna z Tomaszem G.:
 
Reporter: Dzień dobry, ja w sprawie ogłoszenia. Mi chodzi o dowód rejestracyjny, możemy się spotkać?
Tomasz G.: Pan był u mnie wcześniej?
Reporter: Nie, ogłoszenie znalazłem.
Tomasz G.: Chodzi panu o polski czy niemiecki?
Reporter: Polski.
Tomasz G.: Wygląda to tak, że przyjeżdża pan z  dowodem rejestracyjnym. Musi pan podać stan licznika auta. Ja te dane kopiuję i wysyłam do Polski. Natomiast na miejscu stawiam panu pieczątkę, że auto przeszło przegląd. Przegląd jest na rok. Koszt to 120 euro, wszystko trwa 10 minut . A kiedy się panu kończy przegląd?
Reporter: Mi się już dawno skończył.
Tomasz G.: Skąd pan jest?
Reporter: Z  Dusseldorfu.
Tomasz G. Ma pan do mnie 60 kilometrów, ja jestem z Geldern, to pod holenderską granicą. Wyślę panu adres SMS-em.

Ruszyliśmy na umówione spotkanie. Jeden z naszych informatorów mieszkających w holenderskim mieście Venlo przekazał nam polski dowód rejestracyjny starego  samochodu, który ostatnie badania techniczne przeszedł w 2012 roku. Działając w interesie społecznym postanowiliśmy wykorzystać ten dokument w prowokacji.

- Badanie techniczne jest bardzo ważnym elementem,  dlatego wykonywane jest na stacji kontroli pojazdów, wyposażonej w profesjonalne urządzenia – tłumaczy Marek Konkolewski z Komendy Głównej Policji.

- Podczas przeglądu sprawdzany jest stan zawieszenia, stan hamulcowy, ogólny stan techniczny pojazdu, wycieki, stan szyb, oświetlenie. To wykonuje diagnosta podczas badań – dodaje Leszek Turek, prezes Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów.

W wyznaczonym przez Tomasza G.  miejscu doszło do spotkania. Mężczyzna został poinformowany przez nas, że samochód, którego dokumenty zostały mu przekazane, jest wrakiem. W związku z tym potrzebny jest dokument uprawniający pojazd do ruchu, ponieważ badań technicznych w stacji diagnostycznej nie przejdzie. 

Mężczyzna zabrał przekazany mu dowód rejestracyjny i odszedł. Po dwóch minutach wrócił z nim wraz z wbitym stemplem stacji diagnostycznej. Oddał nam dowód i zażądał za usługę 120 euro.

Tomasz G.: Przykro mi… szybciej się nie dało.
Reporter: Załatwione?
Tomasz G.: Tak, masz do 15 kwietnia przyszłego roku.
Reporter: Super, dzięki! A gdyby mnie ktoś pytał, to…
Tomasz G.: Mów, że zrobione w Dzierżoniowie koło Wałbrzycha. A gdzie dokładnie? Nie wiesz, bo kolega robił i tyle.
Reporter: Bo teraz w Polsce takie kartki jeszcze dają.
Tomasz G.: My nie dajemy, bo bym musiał mieć od niego pieczątki z godłem, na to on się nie godzi. W systemie będzie to w piątek.
Reporter: Ile?
Tomasz G.: Tak jak było mówione…
Reporter wręcza 120 euro: Drogo.
Tomasz G.: Drogo? To jedź do Polski, to niemieckie stawki. W Niemczech pracujesz, mieszkasz, żyjesz, więc się nie dziw.

Policjanci z krajów Unii Europejskiej nie są w stanie podczas kontroli drogowej zweryfikować autentyczności stempli wbitych do polskich dowodów rejestracyjnych.  Dlaczego? Ponieważ nie mają oni dostępu do polskich baz danych.

- To jest poważny problem. Przez taki proceder drogami jeżdżą pojazdy, które nie powinny się tam znaleźć i stwarzają zagrożenie. To może doprowadzić do wypadku nawet z ofiarami śmiertelnymi – mówi Ulf Buschmann  z Prezydium Policji Landu Brandenburgia.

- Słyszeliśmy o tym problemie, ale czuliśmy się bezsilni. Nawet nie było możliwości ingerencji, bo przestępstwo odbywało się poza granicami Polski. Nic nie byliśmy w stanie zrobić i ja się cieszę, że państwo udokumentowaliście to przestępstwo i będzie można spowodować, ze dalej te czynności nie będą wykonywane – dodaje Leszek Turek, prezes Polskiej Izby Stacji Kontroli Pojazdów.

Okazuje się, że Tomasz  G. swój proceder prowadził od lat.  Dotarliśmy do pana Piotra,  który od 6 lat mieszka w Berlinie, a pracuje w Dortmundzie. Tygodniowo pokonuje setki kilometrów. W zeszłym roku skorzystał w usług Tomasz G . Oszust obiecał mu, że fikcyjny  przegląd zostanie wpisany do polskiej bazy danych . Tak się jednak nie stało. 

- Ma zgłoszenia z Holandii, Belgii czy Niemiec. Podbije pieczątkę i jest przegląd – mówi pan Piotr.
Reporter: A jest to wprowadzane w bazę?
Pan Piotr: A gdzie… sprawdzałem!  W historii auta tego nie ma i nie będzie.

Na wieść o tym, że nasz reporter jest dziennikarzem, Tomasz G. rzucił się do ucieczki. O naszych ustaleniach poinformowaliśmy niemiecką policję, która natychmiast rozpoczęła dochodzenie w tej sprawie. Teraz niemieccy funkcjonariusze będą szukać kierowców, którzy skorzystali z usług hochsztaplera. Po naszej interwencji  do śledztwa zostanie też włączona polska policja i straż graniczna.

- Z przekazanych nam materiałów jasno wynika, że mamy tutaj do czynienia z fałszerstwem dokumentów. To przestępstwo karalne w Niemczech. Z tego powodu jesteśmy bardzo państwu wdzięczni za przekazanie materiałów dowodowych. Razem z polską policją sprawdzimy, czy ktoś w Polsce nie pomagał mężczyźnie w oszustwach – powiedział Ulf Buschmann z Prezydium Policji Landu Brandenburgia.

Postanowiliśmy sprawdzić, czyim stemplem posługiwał się oszust z Geldern. Widnieje na nim symbol miasta Ząbkowice Śląskie i numer stacji diagnostycznej 065. Natomiast w dolnej części pieczęci  zaznaczony jest numer diagnosty, który licencję na działalność otrzymał od Starostwa Powiatowego w Dzierżoniowie.

- Pieczątka według mnie została sfałszowana. Nie ma takich wysokich numerów stacji diagnostycznych ani u nas, ani w Ząbkowicach. Tutaj podobny jest numer diagnosty, jak i stacji diagnostycznej. Taki zbieg okoliczności jest równy zeru. To jest zwykłe draństwo – powiedział Zdzisław Ząbek ze Starostwa Powiatowego w Dzierżoniowie.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl