Dziesięciolatka strzelała z wiatrówki do sąsiadów?

Awantury, wyzwiska, a nawet rzucanie przedmiotami w dom to codzienność rodziny Chrząszczów z miejscowości Podlesie na Mazowszu. Pan Patryk i pani Magdalena weszli w spór z sąsiadami. Konflikt jeszcze się zaostrzył, gdy mężczyzna wezwał policję, bo sąsiedzi po alkoholu jeździli samochodem wokół jego domu. Na początku maja Chrząszczowie przeżyli szok. Twierdzą, że 10-letnia córka sąsiadów strzelała do nich z wiatrówki!

Miało być sielsko i anielsko, a przede wszystkim spokojnie. O tym marzyli państwo Chrząszczowie, kiedy 5 lat temu postanowili uciec od gwaru miejskiego i osiedlić się z synami w małej miejscowości Podlesie województwie mazowieckim. Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna.

- Po 3 latach pojawiły się problemy z sąsiadami. One się nawarstwiały przez wieczne libacje alkoholowe. W pewnym momencie spanie stało się dla nas rzadkością – twierdzi Patryk Chrząszcz.

- Ci ludzie mają taką mentalność. Mąż rozpoczął walkę o spokój dla nas – mówi jego żona. 

- Dokonałem obywatelskiej interwencji z uwagi na to, że praktycznie przez pół nocy jedna z tych osób, z kolegą, jeździła w nocy samochodem bez uprawnień, pod wpływem alkoholu. Słyszałem piski opon, a samochód nie miał wydechu. Wyszedłem na zewnątrz i powiadomiłem  policję – dodaje Patryk Chrząszcz.

Po tym wydarzeniu sytuacja zaczęła się zaogniać. Sąsiedzi, których wówczas dotyczyła interwencja policji, zaczęli głośno i wyraźnie manifestować swoje niezadowolenie.

- Dla nich stałem się wrogiem publicznym numer jeden. Do tej pory nikt nie odważył się w tej małej miejscowości zadzwonić na policję, że ktoś jeździ pod wpływem alkoholu i stanowi zagrożenie. Zaczęli być dla nas bardzo uciążliwi. Zakłócali ciszę nocną, próbowali dewastować nasz dom, rzucając kulkami w okna itd. – opowiada Patryk Chrząszcz.

- Piją, awanturują się ci chłopcy, nie raz tu wytrzymać nie można, ale co kto powie?
Wszyscy wiedzą, gadają, tylko nikt nie chce powiedzieć, bo to jest jedna wieś. Idą i wyzywają Chrząszczów, jaka już miną ich dom, to przestają – mówi nam mieszkanka wsi.

- Mąż często wyjeżdża, zostaję sama z dwójką dzieci i jestem przerażona. Paweł i Daniel często stawali mi na drodze, zatrzymywali samochód, wyzywali, przeklinali w obecności moich dzieci – dodaje pani Magdalena.

Pan Patryk regularnie informuje policję o tych incydentach. Niewiele to daje. Jednak to, co wydarzyło się w maju tego roku, przeszło najśmielsze oczekiwania jego rodziny.

- Siedzieliśmy z żoną na tarasie, korzystając z przyjemnego weekendu. Nagle usłyszeliśmy świst kul. Jeden świst, drugi świst, po chwili znowu to samo. Słyszeliśmy uderzenia kul o samochody, które stoją zaparkowane na naszym terenie – twierdzi pan Patryk.

- Syn jeżdżący po ulicy rowerkiem zawołał mnie i powiedział, że Oliwia strzela w jego kierunku. Powiedział, że celowała do niego i słyszał strzał. Zadzwoniłam na policje – mówi pani Magdalena.

- Policjanci potwierdzili u rodziców, że dziecko bawiło się wiatrówką. Została ona później zabezpieczona – informuje Andrzej Lewicki z Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu.
Reporter: Dlaczego później?
Policjant: Na polecenie przełożonych policjantów.
Reporter: A nie było powodu, żeby tę broń zabezpieczyć wcześniej?
Policjant: Policjanci, którzy byli na miejscu uznali, że skoro jest to niesprawne urządzenie, to nie ma takiej potrzeby. 

Udało nam się porozmawiać z ojcem i babcią 10-letniej Oliwii.

Reporterka: Chciałam zapytać o broń, dlaczego Oliwia w ogóle ją miała w rękach, skąd ją wzięła?
Ojciec: Z izolatki ją wzięła.
Reporter: Panie Ryszardzie, oni mówią, że córka strzelała.
Ojciec: Z czego?
Reporter: Z tej wiatrówki.
Ojciec: Jak ona popsuta jest.
Babcia: Tam leżała w kącie i wzięła, jak to dzieciak... Ale do nikogo nie strzelała.
Reporter: A widzieliście, że wzięła te broń w ogóle?
Ojciec: Tak.
Reporterka: Dziecko miało broń. To dobrze czy źle?
Ojciec: Nie jest dobrze, ale popsuta była, to jako zabawka.
Reporterka: Ta rodzina ma prawo się bać, jak coś latało jej nad głową, jak twierdzi.
Babcia: O nie, broń Boże. Może to drudzy, ja nie wiem.

- Nie do pomyślenia jest, że policja od razu nie zabrała tej broni, bo to byłby namacalny dowód. Później rodzina mogła zrobić z nią, co chciała. Mogli ją zepsuć, podmienić – mówi Magdalena Chrabąszcz.*

* skrót materiału


Reporter: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl