Po 6 latach samochód odnalazł się. Właściciel musi zapłacić 12 tysięcy złotych
W 2010 roku w województwie dolnośląskim powódź zebrała ogromne żniwo. Wiele miejscowości było odciętych od świata, a ich mieszkańcy stracili dorobek życia. Pan Jerzy Wiśniewski z Bogatyni aktywnie zaangażował się w pomoc powodzianom, w trakcie jednej z akcji zostawił swój samochód na wzniesieniu. Po kilku dniach już go nie było. W 2014 roku otrzymał informację, że jego samochód jest na parkingu i musi zapłacić 12 tysięcy złotych.
Bogatynia w województwie dolnośląskim. W 2010 roku w sierpniu miasto zostało zalane przez powódź. Woda w rzece Miedziance błyskawicznie przybrała i zniszczyła budynki, ulice oraz mosty. Od razu przystąpiono do ratowania mieszkańców.
- Gdyby nie wojsko, straż pożarna i ludzie dobrej woli, to nie wiem czy do dziś z uporalibyśmy się z żywiołem – mówi Mariola Poddębniak ze Stowarzyszenia Wspierania Inicjatyw Lokalnych w Bogatyni.
- Pomoc płynąca z kraju i zagranicy była tak potężna jak ta powódź – mówi Jerzy Wiśniewski, który musi zapłacić 12 tysięcy złotych za parking.
Powódź porwała i zniszczyła również samochody. Jeden z nich należał do pana Jerzego Wiśniewskiego. Mężczyzna w tamtym czasie nie myślał o swoim aucie wartym około 500 złotych. Zajmował się ratowaniem dobytku mieszkańców Bogatyni. Dziś po 6 latach okazuje się, że przez zaginiony samochód ma duże problemy.
- W dniu powodzi ratowaliśmy osoby, które uciekały z domów, podjeżdżaliśmy samochodem, odwoziliśmy w bezpieczne miejsce. Skojarzyłem, że moją mamę też zalewa woda, podjechaliśmy do niej – opowiada pan Jerzy.
- Samochód zabrała woda. Mówiłam wtedy: Boże kochany, wszystko przeze mnie. Syn ratował innych ludzi i za to mu chwała i to się teraz na nim odbija – wspomina Teresa Sareło, matka pana Jerzego.
- Z kolegą podprowadziliśmy samochód pod aptekę, na takie wzniesienie, pomyślałem, że po powodzi go odbiorę – mówi pan Jerzy.
- Przyszła taka fala, że samochód popłynął, przewrócił się kołami do góry. Jak już woda opadła, poszedłem go szukać. Poszliśmy po paru dniach go ściągnąć i już samochodu nie było – mówi Wiesław Bąk, kolega pana Jerzego.
- W 2014 roku otrzymuję informację od starostwa, że mój samochód jest zabezpieczony na parkingu - mówi pan Jerzy.
Samochód został odholowany na parking, ponieważ została wydana dyspozycja usunięcia pojazdu. Pan Jerzy twierdzi, że o tym nie wiedział. Pojazd nie posiadał tablic rejestracyjnych, dlatego właściciela szukano przez numer VIN. Starostwu Powiatowemu w Zgorzelcu i policji zajęło to 4 lata, bo ktoś źle odczytał numer identyfikacyjny.
- Organem wydającym dyspozycję jest policja, straż miejska bądź służby, które uczestniczą w akcji ratowniczej. Pod podanym numerem VIN nie byliśmy w stanie ustalić właściciela – mówi Agnieszka Garbowska ze Starostwa Powiatowego w Zgorzelcu.
- Otrzymaliśmy prośbę o ustalenie właściciela pojazdu, dostaliśmy informację zawierającą numer VIN pojazdu, złożyliśmy zapytanie do Czech, Niemiec. Odpowiedz dostaliśmy negatywną. W naszych systemach nie widniał – mówi Antoni Owsiak z Komendy Powiatowej Policji w Zgorzelcu.
Starostwo naliczyło opłatę za parkowanie samochodu. Pan Jerzy musi zapłacić 12 tysięcy złotych, nieważne, że ktoś popełnił błąd. Kto nieprawidłowo odczytał numer VIN? Ani policja, ani starostwo, ani właściciel parkingu nie przyznaje się do tego. Pan Jerzy po raz kolejny odwołał się od decyzji starostwa, ma nadzieję, że urzędnicy zmienią zdanie.
- Wystarczyło jeszcze raz podejść do samochodu na parkingu strzeżonym i odczytać numer VIN. Gdyby zrobiono to od razu po powodzi, odebrałabym ten samochód i od razu zabrał – mówi pan Jerzy.
- W momencie kiedy znaleźliśmy właściciela, musimy go powiadomić, jakie są koszty, gdzie jest pojazd. Nie możemy go zwolnić z kosztów – mówi Agnieszka Garbowska ze Starostwa Powiatowego w Zgorzelcu.
- Policja twierdzi, że nie jest winna, starostwo też nie jest winne, to ja się pytam kto jest winny? Obywatel? Nie byłem z policją przy spisywaniu numeru VIN – mówi pan Jerzy. *
*skrót materiału
Reporterka: Angelika Trela
atrela@polsat.com.pl