Od 20 lat szukają morderców listonosza
20 lat temu Podlasiem wstrząsnęła informacja o brutalnym morderstwie listonosza w Brończanach pod Białymstokiem. Jerzy Zajkowski, który 25 czerwca 1996 roku rozwoził renty i emerytury, został zastrzelony. Mimo licznych śladów pozostawionych na miejscu zbrodni, śledczy do dzisiaj nie zatrzymali sprawców.
Pan Jerzy Zajkowski miał 39 lat. Mieszkał w Brończanach, małej wsi niedaleko Białegostoku. Był listonoszem. Pracował na poczcie w pobliskim Juchnowcu. Każdego dnia motorowerem objeżdżał okoliczne wioski. 25 czerwca 1996 roku wczesnym rankiem pan Jerzy, jak co dzień, wyrusza w trasę. Tego dnia ma rozwieźć emerytury i renty. Ma przy sobie ponad 12 tysięcy złotych. Około godziny 11 na jego drodze stają mordercy.
- Zastawili mu drogę, pan Jerzy być może upadł, być może został staranowany. Sprawa już później potoczyła się niestety w tym najgorszym wariancie. To nie były strzały w nogi, w ręce, żeby obezwładnić. To były strzały, żeby zabić – mówi Józef Chomczyk, były policjant.
- Miał ranę postrzałową w okolicy oka, przebitą klatkę, dostał sześć kul. Pięć kul wyjęto, a szósta została – mówi Edward Popiel, szwagier zamordowanego Jerzego Zajkowskiego.
- Sprawcy poruszali się na pewno pojazdem. Na podstawie rozstawu osi ustalono, iż taki rozstaw osi pasuje do samochodu marki polonez - mówi Alicja Derpołow z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
- Motorower został zaciągnięty w krzaki. Nie było śladów ciągnięcia ciała, więc musiało zostać przeniesione. Ten fakt wskazuje na co najmniej dwóch, trzech sprawców - mówi Józef Chomczyk, były policjant.
Mordercy zrabowali panu Jerzemu 12 tysięcy złotych oraz pistolet hukowy, który woził ze sobą, aby odstraszać psy. Kilka godzin później ciało listonosza odnalazły bawiące się w lesie dzieci. Na miejscu pojawili się policjanci i prokurator. Rozpoczęło się śledztwo.
- Na miejscu było dużo policjantów. Czynności były chaotycznie przeprowadzone. Myślę, że taki zwykły człowiek lepiej to zrobiłby - mówi żona pana Jerzego.
- Nic nie znaleziono. Dopiero na następny dzień kolega Jerzego, znalazł na miejscu zbrodni łuski z tego pistoletu – mówi Edward Popiel, szwagier pana Jerzego.
- Nie zostało to miejsce przeszukane dokładnie – mówi Józef Chomczyk, były policjant.
- Wszystko odbywało się pod okiem prokuratora. On decyduje o istotnych czynnościach wykonywanych na miejscu zdarzenia – mówi Andrzej Baranowski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.
Reporter: Dlaczego prokurator nie dopilnował, żeby wszystko zostało przeprowadzone profesjonalnie?
- Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć. Po prostu tak się stało – mówi Alicja Derpołow z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
Krótko po zabójstwie w cieniu podejrzeń znalazł się 23–letni Janusz Ch. – znany policji przestępca. Wychowywał się nieopodal miejsca zbrodni. Od dłuższego czasu mieszkał jednak w Białymstoku. W rodzinnych stronach bywał niezwykle rzadko.
- Przyjeżdżał do mamy, jak renta była. Posiedział parę dni i z powrotem jechał – mówi bratanek Janusza Ch.
- Jego wszyscy się bali. To był człowiek taki, który był w stanie komuś zrobić krzywdę – mówi Mateusz Krasowski z portalu „Zbrodnie z Archiwum X”.
- W dniu zabójstwa w godzinach rannych ten mężczyzna był widziany przez jednego z mieszkańców. To były bardzo mocne wskazówki ukierunkowujące pracę policji – mówi Józef Chomczyk, były policjant.
W trakcie śledztwa okazało się, że tuż przed zabójstwem Janusz Ch. i jego koledzy wypożyczyli w Białymstoku poloneza. Takiego, jakiego ślady znaleziono na miejscu zbrodni. Mimo to, przeciwko mężczyźnie nie udało się znaleźć żadnych twardych dowodów. Janusz Ch. nie został nawet zatrzymany.
- Okazało się, że ślady zgadzają się, ale może być takich samochodów więcej – mówi Edward Popiel, szwagier pana Jerzego.
- Zgromadzone dowody w tej sprawie nie pozwoliły na sformułowanie zarzutów – mówi Alicja Derpołow z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku.
- On się takim czymś nie zajmował. On szedł na kilkaset tysięcy czy milion. Nie ruszałby jakiegoś listonosza – mówi brat Janusza Ch.
W sierpniu 1998 roku śledztwo w sprawie zabójstwa pana Jerzego zostało umorzone. W tym samym czasie z takiej samej broni w Polsce dokonano jednak kilku innych brutalnych zbrodni. W Siennicy koło Nasielska zastrzelona została czteroosobowa rodzina. W Warszawie zginęły trzy osoby. Tam też motyw był rabunkowy. Mordercy do dziś pozostają nieuchwytni.
- To byli jacyś zawodowcy chyba. Taką odwagę mieć i tak ludziom zrobić. W ogóle w głowie nie mieści – mówi sąsiadka zamordowanej rodziny z Siennicy.
- Ktoś wpuścił ich, drzwi były otwarte, włączony był telewizor. Każdy był zastrzelony w innym pokoju – opowiada sąsiadka rodziny z Warszawy.
- Strzały padły z broni pierwotnie gazowej, przerobionej na ostrą. Takiej samej broni, prawdopodobnie przygotowanej przez tego samego rusznikarza, użyto w Siennicy – mówi Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.
- Być może należałoby szukać wśród wytwórców, u źródeł pozyskania tej broni i oni naprowadziliby na trop – mówi Robert Duchnowski, ekspert kryminalistyki.
Sprawą zabójstwa pana Jerzego zajmuje się policyjne Archiwum X. Na odnalezienie morderców śledczy mają jeszcze 20 lat. Jeśli im się nie uda, bandyci na zawsze pozostaną bezkarni. Niewykluczone też, że uderzą ponownie.
- Pamiętam, kiedy przywieziono go w trumnie do domu, widziały to małoletnie dzieci. Miał rozciętą czaszkę całą. Widok był straszny – mówi pan Edward.
- Życzyłabym im, żeby oni przeżyli to wszystko jak ja - mówi zona pana Jerzego. *
*skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewski@polsat.com.pl