Wynik KTG był alarmujący. Lekarze zwlekali, aż było za późno

Ewa Markiewicz spod Chodzieży była cztery dni po wyznaczonym terminie porodu, miała bardzo wyskokie ciśnienie, a wynik KTG wyszedł fatalny. Mimo to lekarka szpitala go zignowowała. Siedem godzin później na ratunek dziecka było za późno. Biegli nie mają wątpliwości, że to doktor Hanna M. postępowała „niezgodnie z zasadami postępowania położniczego”. Kobietę czeka proces. Dalej pracuje w zawodzie.

- Przyszła pani od noworodków, pytała jak dać na imię. Mówiła, żeby go ochrzcić, bo jest w stanie krytycznym, nie przeżyje. Pytali, czy chcę go zobaczyć, ale ja nie miałam ani siły, ani odwagi, żeby martwe dziecko zobaczyć. Może dlatego trochę lepiej to znoszę – opowiada Ewa Markiewicz.

33-letnia kobieta spod Chodzieży w grudniu 2013 roku podczas porodu w miejscowym szpitalu powiatowym straciła dziecko. Synek urodził się martwy, mimo że ciąża przebiegała prawidłowo, poza tym, że pani Ewa miała bardzo wysokie ciśnienie.

- Jeżeli był termin  porodu na 12 grudnia, to dlaczego tak długo czekali, przecież miałam takie wysokie ciśnienie? – pyta pani Ewa. 

Kobieta miała termin porodu na 12 grudnia. Jednak lekarze nie zdecydowali się na cesarskie cięcie, bo to była jej trzecia ciąża. Czekali, mimo że pani Ewa miała bardzo wysokie ciśnienie krwi. Zdecydowali się na cesarkę dopiero w nocy z 16 na 17 grudnia.

- Było już po terminie, gdyby wcześniej rozwiązano to cesarskim cięciem, to podejrzewam, że dziecko by żyło – ocenia Dariusz Markiewicz, mąż pani Ewy.

To fragment ekspertyzy biegłych z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu:

„Ciąża była donoszona , płód dojrzały, nadal zatem, tak jak przy poprzedniej hospitalizacji, jedynym prawidłowym postępowaniem było rozwiązanie ciąży.
Podjęto jednak decyzję o przyjęciu postawy wyczekującej i takie postępowanie było nieprawidłowe, niezgodne z zasadami postępowania położniczego.”

- Koło godz. 15 miałam zapis KTG. Niby było wszystko w porządku, ale jak później się okazało ten zapis nie był dobrym zapisem  - mówi Ewa Markiewicz.

Sprawa śmierci dziecka trafiła do miejscowej prokuratury. Ta zleciła ekspertyzę biegłym z Zakładu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Lekarze nie mieli wątpliwości, że doszło do błędu lekarskiego. Piszą o tym wprost:

„Od godz. 15.00 tego dnia wykonano zapis KTG, trwający ponad godzinę. Zapis ten był nieprawidłowy stwarzał podejrzenie zagrożenia płodu wewnątrzmacicznym niedotlenieniem. Zaistniały bezwzględne wskazania do rozwiązania ciąży w trybie pilnym drogą cięcia cesarskiego. Zapis ten oceniła i podpisała lekarz Hanna M. Jak zeznała, wynik był prawidłowy. Taka interpretacja zapisu i związanie z nią zaniechanie niezbędnych działań było postępowaniem nieprawidłowym, niezgodnym z zasadami postępowania położniczego.”

- Po zapoznaniu się z opinią biegłych można uznać, że doszło do niedochowania staranności w trakcie udzielania świadczenia zdrowotnego. Niestety efektem tego była śmierć dziecka – mówi Krystyna Barbara Kozłowska, Rzecznik Praw Pacjenta.

- Pani doktor jest w tej chwili podejrzana o popełnienie przestępstwa narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia lub życia matki i dziecka oraz nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka – dodaje Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.

Teraz prokuratorzy muszą zdecydować, czy postępowanie będzie prowadzone w  Prokuraturze Rejonowej w Chodzieży czy regionalnej w Poznaniu. Lekarka nie przyznała się do winy. Grozi jej 5 lat więzienia. Wciąż wykonuje zawód. Teraz sprawą może się zainteresować Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej.

- Pani doktor powiedziała, że „tak się zdarza”. Ja tego nie rozumiem – mówi pani Ewa.*

* skrót materiału

Reporter: Małgorzata Pietkiewicz

mpietkiewicz@polsat.com.pl