Błąd za błędem? Od wyrostka do ostatniego namaszczenia

Sepsą, zapaleniem płuc i dramatyczną walką o życie zakończył się dla trzynastoletniej Sary pobyt w szpitalu w Wyrzysku koło Bydgoszczy. A wszystko przez nierozpoznane na czas zapalenie… wyrostka robaczkowego. W końcu doszło do zabiegu, ale stan Sary nie polepszył się. Dopiero w innym szpitalu okazało się, że w ciele dziewczyny wciąż tkwił fragment wyrostka. Było tak źle, że ksiądz udzielał jej ostatniego namaszczenia.

Trzy lata temu 13-letnia wówczas Sara Kałecka trafiła do szpitala w Wyrzysku. Dziewczynka od kilku dni wymiotowała i miała biegunkę.

- Po przeprowadzonym wywiadzie, w tym czasie siostra szykowała się do przeszczepu, a ja miałam być dawcą, pani doktor stwierdziła, że być może mamy to w genach i to jest zapalenie pęcherza moczowego. A pierwszy lekarz stwierdził nieżyt jelitowo-żołądkowy – opowiada mama Sary, Renata Sobek-Kałecka.

Po pięciu dniach Sara została wypuszczona do domu, ale spędziła w nim tylko weekend. W poniedziałek 17 czerwca 2013 straciła przytomność i znowu znalazła się w tym samym szpitalu, z którego ją wypisano. Okazało się, że dziewczynka ma ostre zapalenie wyrostka robaczkowego.

- Miała zapalenie otrzewnej, w stan zapalny były „wciągnięte” już jajowody i parę innych narządów, musieli ciąć przez cały brzuch, bo nie mogli doczyścić jamy brzusznej. Jak zapytałam, czy jest zagrożenie życia, powiedzieli, że tak – mówi Renata Sobek-Kałecka.

Po zabiegu stan Sary był ciężki. Następnego dnia została przetransportowana do szpitala w Bydgoszczy, bo dotychczasowy nie miał sprzętu do ratowania jej życia. Tam natychmiast trafiła na stół operacyjny.

- Lekarze powiedzieli, że na talerzu biodrowym leżał amputowany wyrostek robaczkowy, i że przeszła drugi raz zapalenie otrzewnej – wspomina Renata Sobek-Kałecka.

- W krytycznych chwilach chciałam odłączyć to wszystko, żeby się skończyło, żeby mnie nie było, żeby nie bolało – mówi Sara.

- Córka dostała wstrząsu septycznego, w poniedziałek poszłam zapytać o stan zdrowia. Lekarz  powiedział, że dostała sepsy, potem zapalenia płuc, a w czwartej dobie przyszedł ksiądz z namaszczeniem.. Nie wiem, skąd wzięłam tyle siły, żeby tam siedzieć, patrzeć na to wszystko. Widziałam te aparaty, które pikały i miałam myśli, co by było, gdyby te aparaty się wyłączyły… – rozpacza pani Renata.

Sara spędziła w szpitalu ponad miesiąc. Otarła się o śmierć. Miała zanik mięśni, potrzebna była pomoc psychologa. Skutki pobytu w szpitalu w Wyrzysku odczuwa do dziś.

- Kiedy szła do szpitala, ważyła 65 kg. Po miesiącu już tylko 40 kg. Wyglądała bardzo źle, zabraliśmy ją nad morze, żeby odreagowała. Kiedy wchodziła do wody, ludzie patrzyli na nas, pewnie myśleli, że jest anorektyczką – opowiada pani Renata.

- Trzy lata temu jeździłam na zawody, zdobywałam medale w lekkoatletyce. Po tym incydencie moja sprawność bardzo spadła, nie ćwiczę, bo nie mogę – dodaje Sara. 

Jak to się stało, że w szpitalu w Wyrzysku nie zdiagnozowano zapalenia wyrostka, a potem pozostawiono jego fragment w ciele Sary? Tego próbowaliśmy się dowiedzieć od prezesa placówki. Ten jednak twierdzi, że leczenie było prawidłowe.

Reporter: Czy pana zdaniem pierwsza diagnoza była prawidłowa, skoro Sara wróciła po trzech dniach?
Almuetaz Bellah Nasrullah, prezes zarządu szpitala w Wyrzysku: Wie pani, zgodnie z dokumentacją mogę tylko potwierdzić, że tak. Nie można powiedzieć na sto procent, że Sara już wtedy miała zapalenie wyrostka. A jeśli miała, to objawy były nietypowe. Organizm ludzki to nie jest manekin.
Reporter: Pana zdaniem nie pozostawiono fragmentu wyrostka w jej ciele?
Prezes: Nie, nie pozostawiono. To były tkanki tłuszczowe zapalne.

Matka Sary nie wierzy w takie tłumaczenia, bo zapisy dokumentacji medycznej z innego szpitala wyraźnie mówią, że w czasie operacji pozostawiono fragment wyrostka. Dlatego kobieta zgłosiła sprawę do prokuratury. Niestety, postępowanie ciągnie się już trzy lata. Nikomu nie postawiono zarzutów. Czy w tej sprawie doszło do błędu w sztuce medycznej?

- Dzisiaj na to pytanie odpowiedzieć nie można – mówi Magdalena Mazur-Prus z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. - Konieczność zasięgnięcia opinii biegłych sądowych, czas potrzebny na jej wydanie, spowodował, że to postępowanie trwa już dosyć długo – dodaje.

Na pewno niezależnie od decyzji prokuratury sprawa znajdzie swój finał w sądzie. Ubezpieczyciel szpitala odmówił pacjentce wypłaty odszkodowania. Mama Sary uważa, że w szpitalu w Wyrzysku doszło do błędu, który omal nie doprowadził do śmierci jej jedynej córki i należy im się rekompensata.

- Chciałabym wiedzieć, jak oni by się poczuli, gdyby ich dzieci przeszły coś takiego. Ale na każdego przyjdzie czas – mówi Sara Kałecka.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Bąk

pbak@polsat.com.pl