Upór urzędników. O „becikowe” walczyła… trzy lata

Urzędnicy z warszawskiego Mokotowa przeszli samych siebie. Próbowali wmówić matce samotnie wychowującej dziecko, że mieszka wspólnie z partnerem, a w związku zarabiają za dużo, by dostać tzw. becikowe. Anna Kopyść z Warszawy doskonale zna swoje prawa, dlatego nie poddała się. Walka z urzędem trwała… trzy lata i zakończyła się jej zwycięstwem w Naczelnym Sądzie Administracyjnym. Koszty niepotrzebnych rozpraw poniosą podatnicy.

Cztery lata temu Anna Kopyść z Warszawy dowiedziała się, że będzie miała dziecko. Od początku wiedziała, że z wychowaniem będzie musiała poradzić sobie sama, bo jej partner nigdy nie chciał mieć dzieci. Dla samotnej matki liczy się każdy grosz, więc pani Anna złożyła wniosek o przyznanie jednorazowego świadczenia - tzw. becikowego.

- Miałam 3 różne umowy, które mi się kończyły. I kiedy skończył mi się macierzyński, praktycznie zostałam bez pieniędzy. Nie ukrywam, że liczyłam na „becikowe”. Nie jest to może duża suma, ale w chwili kryzysu potrzebna – mówi pani Anna.

Początkowo „becikowe” otrzymywali wszyscy rodzice, ale kiedy w 2013 roku pani Anna składała wniosek, liczyło się kryterium dochodowe. Żeby otrzymać to świadczenie, dochód w rodzinie na osobę nie mógł przekraczać 1922 złotych.

- Kiedy już to wszystko zgromadziłam, dowiedziałam się, że dzielnica Mokotów oczekuje, że ojciec dziecka też złoży te same dokumenty. Mimo utrudnionego z nim kontaktu, gdyż był już w nowym związku i niezbyt się nami interesował, zdecydowałam się na poproszenie go o zgromadzenie tych wszystkich dokumentów – mówi pani Anna.

- Złożyła ten wniosek i po niedługim czasie dostała odmowę. Urzędnicy uważali, że ona prowadzi z nim wspólne gospodarstwo domowe, razem zamieszkują i zajmują się dzieckiem,a to nieprawda. Ona jest typową samotną matką – dodaje pani Mira, matka pani Anny.

Pani Anna nie zgodziła się z decyzją odmowną. Okazało się, że według Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej matkom samotnie wychowującym dziecko nie dolicza się dochodów ojca dziecka.

- Specjalnie zwróciłam się do ministerstwa o wykładnię prawną tego przepisu, czy na pewno go dobrze rozumiem, choć generalnie nie miałam wątpliwości, bo to jest bardzo jasno napisane. Ministerstwo wyjaśniło, że dobrze interpretuję ten przepis – wspomina pani Anna.

Sprawą zajęło się Samorządowe Kolegium Odwoławcze, które stanęło po stronie urzędu dzielnicy Mokotów. Pani Anna nie poddała się, poszła do sądu, gdzie wygrała sprawę.

- Trudno sobie wyobrazić, żebym przegrała, bo co wtedy z tym przepisem? I wydawało się, że to koniec sprawy. Urząd poinformował mnie jednak, że wnosi o kasację wyroku. Nastąpiła 21 czerwca 2016 r., czyli niedawno, po 3 latach od złożenia wniosku o „becikowe”. Wyrok był dla mnie korzystny – mówi pani Anna.

Reporter: Pani rzecznik, czy tutaj nie jest tak jaskrawo pokazana zła wola urzędu?
Monika Chrobak-Budzińska, rzecznik dzielnicy Mokotów: Interpretacja przepisów nie wynikała ze złej woli, tylko z interpretacji przepisów prawa.
- To dlaczego macie inną interpretację niż ministerstwo?
- Dobrze, że sądy zajęły się tą sprawą, teraz wiemy, jak to interpretować.
- Kto poniesie koszty tych wszystkich spraw sądowych?
- Trudno mi się odnieść do tego. Zapoznamy się z uzasadnieniem sądu i do niego się zastosujemy.

Po 3 latach walki pani Anna odczuwa ogromną satysfakcję. Cały czas nie wiadomo jednak, czy po ponownym przeliczeniu dochodów otrzyma „becikowe”. Kobieta twierdzi, że w tej chwili to już nie jest najważniejsze.

- To była walka o zasadę. O to, że nie można oszukiwać ludzi, a także o to, że takich kobiet jak ja, są setki. Są to może osoby z mniejszą siłą przebicia niż moja. One odbiją się od pierwszych drzwi i odpuszczą. Zrobiłam to dla tych wszystkich kobiet – podsumowała.*

* skrót materiału

Reporter: Dominika Grabowska

dgrabowska@polsat.com.pl