Wykupiła od miasta… czyjś lokal? Bałagan w Oleszycach
Pani Marta w mieszkaniu w kamienicy w Oleszycach na Podkarpaciu mieszka prawie całe swoje życie. 17 lat temu wykupiła od miasta dwupokojowy lokal komunalny po matce. 40-letnia kobieta przeżyła szok, gdy okazało się, że ma się z niego wyprowadzić, bo rzekomo należy on do Urszuli B. Miała ona dostać go w spadku od matki, która przed laty pracowała w wydziale geodezji urzędu w Oleszycach.
Gdy pani Marta miała 18 lat, zmarła jej matka. Wówczas dla dwojga młodszego rodzeństwa stała się rodziną zastępczą. Walczyła o godne życie dla niego i dlatego też zdecydowała się wykupić lokal od miasta.
- Kupując mieszkanie powiedziałam ówczesnej burmistrz, że chcę swojego notariusza, ale powiedziała, że ma swojego. Kupiłam mieszkanie z myślą, że oni wszystko sprawdzili. Zapłaciłam 5 000 zł. Mam wpis do księgi wieczystej, umowę – opowiada pani Marta.
15 lat temu wyszła za mąż, jej rodzeństwo usamodzielniło się. Kobieta żyła spokojnie wraz ze swoim mężem w lokalu po matce do 2011 roku. Wtedy to ku jej ogromnemu zaskoczeniu otrzymała list od Urszuli B., która obecnie mieszka na Śląsku. Kobieta twierdziła, że jest właścicielką mieszkania pani Marty, zażądała wyprowadzenia się z lokalu.
- Byłam w szoku, w pierwszej chwili pomyślałam sobie, że to żart. Ta pani napisała drugi list, że to nie jest pomyłka. Przyszły dokumenty z sądu o eksmisję z lokalu – wspomina pani Marta.
- Dziwne to jest, bo matka B., która dała jej to mieszkanie w spadku, była pracownicą w naszym urzędzie miasta, w geodezji. Czyli wszystko wiedziała i nie upominała się. Tyle lat… dziwne to jest. Myśmy nie weszli do pustostanu, czyjejś własności, tylko żona kupiła to od gminy – mówi pan Janusz, mąż pani Marty.
Próbujemy porozmawiać z bratem Urszuli B., który jest jej pełnomocnikiem i mieszka w Oleszycach. Niestety, do zakończenia sprawy sądowej rodzina na ten temat nie chce rozmawiać. Choć, jak twierdzi, swojej własności jest pewna.
Andrzej Gryniewicz, burmistrz miasta i gminy Oleszyce jest innego zdania niż Urszula B. i jej rodzina. Według niego istnieją pewne wątpliwości, czy rzeczywiście to właśnie Urszula B. jest właścicielką całej nieruchomości, ale o tym musi zdecydować sąd.
Reporter: Oni twierdzą, że mają dokumenty potwierdzające akt własności Urszuli B.
Burmistrz: Sam akt z 1950 roku mówi, że powierzchnia stanowi 165, a dziś jest w zabudowie 256, więc skąd nagle powierzchnia wrosła?
Reporter: Ktoś kiedyś popełnił błąd?
Burmistrz: Tak to wynika. Nie byłem przy sprzedaży, to poprzednia władza sprzedawała.
- Najmniej zawiniła tu pani Marta, bo kupiła lokal od urzędu miasta i gminy. Wydaje się, że jeśli kupujemy coś od urzędu, to pewniakiem powinno być, że sprawy prawne są uregulowane. Tak nie jest, co oznacza, że kilkanaście lat temu na jakimś etapie został popełniony błąd – ocenia Paweł Bugira, dziennikarz „Życia Podkarpackiego”.
Sprawa w sądzie trwa już kilka lat. Pani Marta walczy o lokal, który kupiła zgodnie z prawem. Boi się, że wkrótce może znaleźć się na ulicy.
- Zostały przeprowadzone opinie biegłych z zakresu budownictwa. Kolejny termin rozprawy wyznaczony jest na 11 sierpnia.Te opinie spowodowały, że to postępowanie tak długo trwało – twierdzi Małgorzata Reizer, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Przemyślu.
- Dlatego tak mamy, bo w tym kraju żaden urzędnik nie odpowiada za swoje czyny i błędy. Jeżeli to nie jest nasze, to powinniśmy dostać odszkodowanie, bo myśmy dużo kasy włożyli w remont tego mieszkania – zaznacza pan Janusz, mąż pani Marty.*
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz
interwencja@polsat.com.pl