Zabójca i przebiegły oszust czy ofiara wymiaru sprawiedliwości?

Marek Gliński odsiedział 21 lat w więzieniu za zabójstwo w Poznaniu. Mężczyzna twierdzi, że jest niewinny, że zabili dwaj jego kompani, a on, choć wcześniej służył w Legii Cudzoziemskiej, wystraszył się i uciekł. Teraz mężczyzna rozważa walkę o gigantyczne odszkodowanie. Będąc w więzieniu Gliński poinformował o planowanym zamachu na znaną sędzię i byłą minister sprawiedliwości Barbarę Piwnik.

Marek Gliński ma 55 lat. Pochodzi z Morąga. Przez wiele lat mieszkał jednak w Poznaniu. Ma burzliwy życiorys. Jako młody człowiek służył w Legii Cudzoziemskiej. Potem niemal połowę swojego życia spędził w więzieniu.

 

Jest grudzień 1994 roku. Marek Gliński po raz kolejny wybiera się do Poznania. Tym razem jedzie w towarzystwie znajomych - dwóch młodszych od siebie mężczyzn: 18-letniego Jerzego M. i 17-letniego Wojciecha G.

 

- Zapłacicie, to wam powiem (Nie płacimy za takie rzeczy – mówi reporter). To ja wam nic nie powiem. Powiem tylko tyle, że Gliński robi koło d… cały czas (Czyli to jednak on zrobił? – pyta reporter) Proszę pana… byłem tam, widziałem to, nie? - stwierdził Wojciech G.

 

- Zaproponowałem im pracę we Frankfurcie nad Menem, tam żeśmy jechali właśnie. Przez Poznań do tego Frankfurtu – twierdzi Marek Gliński.

 

- Proponował mi, żeby jechać do Poznania, do pracy. Później mi powiedział, że trzeba od księdza dług odebrać i że mogą być takie konsekwencje, że księdza trzeba będzie ubić. Ja zrezygnowałem z tego wszystkiego - opowiada brat Wojciecha G. Sam Wojciech G. twierdzi, że podróżując z Glińskim sądził, że jedzie do pracy.

 

Marek Gliński i jego kompani zatrzymali się hotelu w centrum Poznania. Tam przypadkowo poznali Eduarda E. – przebywającego w delegacji obywatela Niemiec. Wyglądał na zamożnego. Mężczyźni zaprosili go do wynajętego przez siebie pokoju, aby porozmawiać i razem napić się piwa. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie.

 

Wersja pierwsza

 

- Czołową rolę, kierowniczą odgrywał oskarżony Marek G. – mówi Aleksander Brzozowski z Sądu Okręgowego w Poznaniu.


- Trzasnął tego Niemca w głowę. Przy mnie był tylko jeden cios. A on tylko krzyknął: help, help i upadł. Ten facet został zamroczony przez nich, lała się krew, na głowę założyli mu worek na śmieci i cała była historia – opowiada Marek Gliński.

 

Inną wersję przedstawia Wojciech G. - Zaczął mówić, żeby koce na fotele poukładać… i walimy go w łeb. Miał być tylko okradziony. Jeden był tylko cios kablem, ja go uderzyłem. On żył, a Marek rzucił go na łóżko i udusił.


Mężczyźni ukryli ciało Niemca w tapczanie, w wynajętym przez niego pokoju. Jerzy M. i Wojciech G. zostali zatrzymani już następnego dnia. Marek Gliński, jako jedyny zdołał ukryć się za granicą. Uciekł do Holandii. Pół roku później sam zgłosił się na policję. Kiedy przewieziono go do Polski, przedstawił zupełnie inny przebieg zdarzeń.

 

Wersja druga

 

- Ta wersja wydawała się zupełnie nieprzekonująca i można powiedzieć naiwna, że widząc, że koledzy atakują, nie próbował ich odciągać, nie próbował im pomóc, tylko wybiegł przestraszony z pokoju – mówi Aleksander Brzozowski z Sądu Okręgowego w Poznaniu.

 

- Ja tego nie zrobiłem. Tylko mu krew trysnęła z głowy i ja uciekłem -  twierdzi Marek Gliński.
Reporter: Żołnierz Legii Cudzoziemskiej przestraszył się widoku krwi i uciekł?
Gliński: Ale to nie ma nic wspólnego z Legią. Ja byłem w wojsku, nie byłem na żadnych wojnach, nie uczestniczyłem w żadnych walkach, w niczym.

 

- Legia Cudzoziemska to nie jest służba patrolowa, to nie są ludzie, którzy służą pilnowaniu, to są ludzie, którzy są uczeni jak zabijać – twierdzi Krzysztof Kaźmierczak, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”.

 

W maju 1996 roku rozpoczął się proces. Wszystkich trzech mężczyzn oskarżono o dokonanie zabójstwa. Najpierw każdy konsekwentnie obstawał przy swojej wersji wydarzeń. Potem na jednej z rozpraw nastąpił jednak nieoczekiwany zwrot.

 

- Oskarżony Wojciech G. oświadczył, że te ich wcześniejsze wyjaśnienia, w których on i kolega obciążali współoskarżonego, są nieprawdziwe. Że tylko oni brali udział w tym zdarzeniu – wyjaśnia Aleksander Brzozowski z Sądu Okręgowego w Poznaniu.

 

- Oni wstali i powiedzieli, że to, co powiedział Marek Gliński, jest prawdą: jeden i drugi, że ja jestem niewinny – mówi Marek Gliński.

- Ja wziąłem to na siebie, bo byłem zastraszany, że wyląduję w worku foliowym – mówi Wojciech G.


Reporter: Ale wyście mieli kontakt? Siedzieliście oddzielnie przecież, na innych pawilonach. Wojciech G.: O czym pan mówi… O czym pan mówi… I przez kogoś, i gryps, i „na witkach” migaliśmy. Nie ma takiej rzeczy, żeby w więzieniu się z sobą nie kontaktować.

 

W sierpniu 1997 roku w sprawie zapadł wyrok. Sąd uznał, że wszyscy trzej mężczyźni są winni zabójstwa. Wojciech G. został skazany na 15 lat więzienia, Jerzy M. – na 14, Marek Gliński został potraktowany najostrzej: sąd skazał go na 25 lat. Wojciech G. wyszedł na wolność w 2006 roku.

 

- Sporządził oświadczenie, chyba w obecności notariusza, że dalej potwierdza, że ta jego pierwsza wersja, którą złożył w organach ścigania, jest wersją nieprawdziwą – mówi Maciej Lisowski z Fundacji Lex Nostra.

 

- Przyjeżdżali pewni ludzie, duzi ludzie, którzy mnie szantażowali. Podpisywałem u notariuszy pismo, że on jest niewinny.  Szantażowali, że zabiją mi dzieci – opowiada Wojciech G.

 

Będąc w więzieniu Marek Gliński wciąż walczył o swoją niewinność. Pisał do wszystkich możliwych instytucji. Założył nawet swoją stronę internetową. W 2000 roku rozpoczął też współpracę z organami ścigania. Powiadomił je m.in. o planowanym zamachu na byłą minister sprawiedliwości – sędzię Barbarę Piwnik.

 

- Jeżeli siedzę z bandziorem, a on mi się zwierza, że jest planowany zamach na panią sędzię i ona zginie w najbliższych dniach, to trzeba było interweniować – mówi Marek Gliński.
 
Reporter: Myśli pani, że można zaryzykować twierdzenie, że Marek Gliński uratował pani życie?
Barbara Piwnik, sędzia, była minister sprawiedliwości: Po latach myślę, że tak. Jest człowiekiem, który nie bał się pomóc innemu człowiekowi. I tyle.

 

Zdaniem Marka Glińskiego ten sam człowiek, który chciał zabić sędzię Piwnik, stoi także za inną spektakularną zbrodnią. 1 września 1992 roku miał być sprawcą głośnego porwania oraz zabójstwa Jarosława Ziętary – dziennikarza śledczego „Gazety Poznańskiej”. Skąd to wie?

 

- Bo ja tego człowieka widziałem. Z Ziętarą, kiedy go porywał. Byłem od tego miejsca nie dalej jak 20 kroków. Wtedy 5 osób tam na niego czekało. To był moment, ja nawet nie wiedziałem wtedy, co tam się tak naprawdę stało – twierdzi Gliński.

 

- Dokładnie wiadomo, kto brał udział w porwaniu Jarosława Ziętary, w jaki sposób to zrobiono, na zlecenie jakich ludzi itd. Nie. Ten człowiek nie ma nic z tym wspólnego. Myślę, że gdyby na topie w tym okresie nie była akurat sprawa Ziętary, tylko sprawa Olewnika, to kto wie, czy nie miałby jakichś informacji ciekawych na ten temat – ironizuje Krzysztof Kaźmierczak, dziennikarz „Głosu Wielkopolskiego”, kolega Jarosława Ziętary.

 

W kwietniu tego roku, po 21 latach Marek Gliński wyszedł na wolność. Zamieszkał w Niemczech. Swoją sprawą zainteresował tamtejsze media. Tam także twierdzi, że został niewinnie skazany. Rozważa też walkę o gigantyczne odszkodowanie.

 

- On chce od państwa 20 miliardów czy milionów złotych. Powiedział, że da mi 4 miliony złotych, jak będzie odszkodowanie. Mówię to poważnie - oświadczył Wojciech G.

 

- Niewinny będzie skarżył Polskę. Ponad 20 lat spędziłem niewinnie w polskim więzieniu – mówi Gliński. 

Reporter: Może jest pan po prostu cwaniakiem? Najpierw pan zabił człowieka, a później próbuje pan jeszcze zarobić?
Marek Gliński: Niech każdy myśli to, co chce. Ja wiem, że jestem niewinny i dlatego walczę o to, żeby być uniewinnionym.*

* skrót materiału

 

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl