Ani pieniędzy, ani mieszkania. Nie ma także winnych

Justyna i Włodzimierz Mazurowie są małżeństwem z pięcioletnim stażem. Za oszczędności życia kupili wymarzone mieszkanie. Cieszyli się z niego zaledwie pół roku. Okazało się, że Krzysztof B. sprzedał je, zanim zapadł prawomocny wyrok o podziale majątku z jego byłą żoną. Mazurowie zostali bez pieniędzy i mieszkania. Sprawa Krzysztofa B. została umorzona.

- Dla nas na tamtą chwilę wydawało się idealne: dwupokojowe, z łazienką, balkonem, niedaleko rodziców. To była duża inwestycja, poprosiliśmy pośrednika nieruchomości, żeby nas poprowadził, podpisaliśmy z nim umowę i zapłaciliśmy za tę usługę – opowiadają Mazurowie.
 
Pół roku po kupnie mieszkania, małżeństwo dostało pismo od byłej żony sprzedającego lokal z informacją, że nabyło to mieszkanie niezgodnie z prawem i będzie ona dążyła do unieważnienia aktu notarialnego.

Sprawa trafiła do sądu. Okazało się, że sprzedający, Krzysztof B., nie miał prawa do sprzedaży mieszkania. Postanowienie o podziale majątku między nim a jego byłą żoną nie było prawomocne.

- On mówił, że to jest jego mieszkanie, nawet uzyskał oświadczenie ze spółdzielni, że jest jedynym właścicielem, tak było napisane na oświadczeniu – opowiada Włodzimierz Mazur .

- Uważam, że wszystko było zgodnie z przepisami – mówi Krzysztof B., który sprzedał mieszkanie.

Zdesperowane małżeństwo zgłosiło sprawę do prokuratury, twierdząc, że zostało oszukane. Do dziś nie odzyskało zapłaconych Krzysztofowi B. pieniędzy.

- W tym przypadku osoba sprzedająca mieszkanie nie była świadoma tego, że dysponuje dokumentem, który nie stwierdza prawomocności – tłumaczy powody umorzenia postępowania Luiza Trela, prokurator rejonowy w Dąbrowie Górniczej.

Reporter: A co z pieniędzmi, ma pan, żeby je oddać?
Krzysztof B.: A z czego? Komornik mi siedzi na rencie i mam wypłaty 600 zł.
- Ale dostał pan te pieniądze do ręki.
- No, tak.

Według prokuratury odpowiedzialności za zaistniałą sytuację nie ponosi także pracownica spółdzielni, która wystawiła niezgodne z prawdą oświadczenie. Nie ponosi też pośrednik w obrocie nieruchomościami.

Zgodnie z wyrokiem unieważniającym akt notarialny Mazurowie stracili mieszkanie. Małżeństwo miało nadzieję, że otrzyma odszkodowanie z ubezpieczenia notariusza, który sporządził wadliwy akt.

- Zwróciliśmy się do prokuratury, zwróciliśmy się do izby notarialnej, chcieliśmy polubownie porozumieć się z notariuszem, żeby wyjaśnić tę sytuację, niestety bezskutecznie – tłumaczy Justyna Mazur.

- Istotą sprawy jest to, co powinien uczynić notariusz, jakie są jego obowiązki, i co uzyskuje przeciętny obywatel tym, że musi stawić się u notariusza. Notariusz powinien zadbać o to, żeby - mówiąc kolokwialnie - nic nikomu się nie stało – wyjaśnia Andrzej Majewski, adwokat, pełnomocnik Mazurów.

Notariusz odmówił oficjalnej wypowiedzi przed kamerą. - Prokurator nie udowodnił, aby sporządził dokumentację w sposób nierzetelny – dodaje Magdalena Ziobro z Prokuratury Rejonowy Sosnowiec-Południe.

Notariusz utrzymuje, że dokumenty wielokrotnie sprawdzał. Wbrew ustaleniom sądu, który unieważnił akt notarialny i prokuratury prowadzącej sprawę sprzedającego, uparcie twierdzi, że przedstawiono mu postanowienie o podziale majątku z klauzulą prawomocności.

- Czyli facet, który przedstawił notariuszowi dokument poszedł sobie do piwnicy, wziął ziemniaka, wystrugał pieczątkę i przybił klauzulę prawomocności. No, bzdura totalna. Notariusz się po prostu broni przed wymiarem sprawiedliwości. Nie mamy mieszkania, dziecko w drodze, a my mieszkamy u teściów – podsumowuje Włodzimierz Mazur.*

* skrót materiał

Reporter: Karolina Rogala

krogala@polsat.com.pl